piątek, 25 marca 2016

8. Szwajcarski obóz koncentracyjny

19 XII 2015, piątek

Szwajcaria... Z czym mi się kojarzy? Zegarki, ser, Ammann, luz w dupie. A czym w rzeczywistości jest? Krajem gorszym od Rosji. Tutaj trzeba pracować jak niewolnik, będąc przywiązanym obrożą do słupa, pielęgnując pięknie kwitnące kwiaty w szklarni Ammanna. Ewentualnie zostaje się zamknięty w górskiej willi Hofera. Dokładnie w lochach pod willą. Ukrytej kilkanaście metrów pod ziemią. Nazwa miasta na zawody jak najbardziej (nie)trafiona. Engelberg. Anielska góra. Anioły i niewola. Bo w sumie to jesteśmy aniołami, szczególnie ja. Anioł o bjuti białych skrzydłach ze sponsorskimi naszywkami. Ale co ja się tam chwalić będę...
Ledwo przyjechałem do tego rzekomo pięknego, alpejskiego kraju, wysiadłem z naszego timowego busa na parkingu przed dużym, okazałym hotelem, a już mnie dopadły alpejskie świnie w osobach Deschwandena i Egloffa! Rzucili się każdemu z naszej skromnej drużyny na plecy, zakładając różowe kajdanki zrobionych na drutach i przyciskając nas do zimnego, brudnego chodnika, łamane na szwajcarskie cudo świata. Ammanna nie zrozumiesz. Szczególnie, kiedy jesteś na jego terenie. Wtedy z potulnego przyjaciela zamienia się w klona Waltaha Hofaha Wielkiego albo Waltera I Srogiego. Rozwala wtedy wszystkich na płaskie naleśniki, tak jak ten walec Ammann!* Nie ważne kim jesteś – w jego repertuarze niszczenia życia i psychiki są trenerzy, nawet jego własny, zawodnicy, osobnicy z krótkofalówkami, Tepeše (chwała mu za to!), sędziowie, szczególnie ci, którzy przyznają mu noty poniżej 16,5 oraz nawet takie statystyczne panie Helgi z miotłą w ręce, które wchodzą do pokoju, aby „zrobić mały porządek”, a gdy wychodzą z pokoju znika cały zestaw używanej bielizny. Potem wchodzisz na Allegro i oferta dnia: bokserki Żyły, stringi Stjernena i hit dnia – stanik Hofera! „Kiedy czujesz się kobietą, ale jesteś dyrektorem Pucharu Świata w skokach i jesteś zbyt wrażliwy na pisanie łamiących serce dramatów i innych romansideł.”
Krótko mówiąc: Ammann to zło! Nie dajcie się zwieść pozorom!
Kiedy byliśmy prowadzeni przez te ammannowe świnie do hotelu, nagle zboczyliśmy w uliczkę obok i już po chwili staliśmy przed wielką oborą, na której dachu stali... No jak myślicie, kto?... NORWEGOWIE! (Cóż za niespodzianka!) I co postanowili robić na dachu rozpadającej się obory? Nakurwiali Spejsdensy!** Co z tego, że mogę rozjebać nogę i dach?! Przecież norweski kult bożków zboczonych norweskich skoczków jest ważniejszy! To tak, jakbym pozwolił gotować Laniškowi obiady – niby wszystkie okej, ale po dłuższym czasie jedzenia i intensywniejszym przełykaniu można dostać przewlekłego zawału żołądka... i jelit... i dupy... i mózgu. Szczególnie tego ostatniego. Zdecydowanie.
Po kilku minutach marszu, zostaliśmy wrzuceni do tej śmierdzącej obory. Żeby jeszcze nas kulturalnie wepchnęli na chama, pozwalając nam stać na własnych nogach. Wtedy nie byłbym tak bardzo oburzony. Ale te Engelbergi nas tam wrzuciły na kupę! I muszę, niestety, dodać, że to wyrażenie nie przypadkiem może wydawać się dwuznaczne. Powiem krótko: współczuję Laniškowi tego, że on został wepchnięty jako pierwszy i to on leżał pod ciałami innych sześciu facetów (w tym mnie...), dotykając ziemi. A raczej tego, co na niej było. To znaczy, współczułem mu. Czas przeszły, trwający może kilka sekund. Bo kiedy szwajcarskie mendy nas zamknęły na cztery spusty, on jakimś cudem wypełzł spod tej żywej kanapki i zaczął się śmiać i uśmiechać, krzycząc ze szczęścia, że zawsze marzył o kąpieli błotnej. Zanim zdążyliśmy go zatrzymać, ściągnął kurtkę i bluzę, po czym wskoczył do wielkiego dołu, pełnego rzekomego błota. Ja myślałem, że powinniśmy już dzwonić po księdza, aby odprawił mszę w intencji zmarłego Anže wraz z jego mózgiem i zamawiać trumnę.
Ej! Ale jak coś, co nie istnieje może umrzeć?
Muszę kiedyś zostać naukowcem i zbadać ten problem, który dotyka połowę społeczeństwa. A druga połowa cierpi z tego powodu, musząc żyć z idiotami.
Po około dwóch minutach Lanišek wyłonił się niczym Afrodyta z piany morskiej. Różnica tkwiła w tym, że ten dureń wyszedł z gnojnika, a poza tym nie był nag... Dobra. Jednak nie. Ja nic nie mówiłem. Jeszcze nigdy nie pragnąłem zamienić się w Piusa XIII***, ale wtedy moje życie diametralnie uległo zmianie. Musiałem oglądać to, co nie było zarezerwowane dla mnie.
Odwróciłem wzrok, próbując się powstrzymać od przeklęcia...
- To błoto wyjątkowo dobrze działa na zęby! Czuję, że są teraz takie jakby prostsze! – powiedział entuzjastycznie Lanišek.
...ale się, kurwa, nie dało nie kląć. Nie z takimi idiotami, wrzodami na zdrowym organizmie narodu i w ogóle chujami na czole! Z trudem powstrzymywałem się przed tym, aby przypadkiem nie powiedzieć Laniškowi, że byle gówno nie naprostuje zębów. To było aż nazbyt dosłowne.
- Skarbie... To znaczy, Anžusiu – zaczął mój brat, który za cholerę nie mógł wydusić z siebie coś więcej, stojąc bliżej, niż 5 metrów od naszego kadrowego durnia.
- Domen, dołącz do mnie – powiedział podekscytowany Lanišek, robiąc krok w stronę Domena. Ten od razu okrążył pomieszczenie, po czym schował się za moimi plecami. – Domen! – dodał zniecierpliwiony Gówniak. – Będzie fajnie!
Domen pokręcił głową, wychylając się zza mnie.
I wtedy ziemia nagle zawirowała, albowiem dobroduszny, poczciwy Lanišek, uosobienie spokoju i głupoty (pomińmy to drugie), wybuchł krzykiem, obnażył zęby i zwinął palce w szpony. Jego oczy zrobiły się czerwone. Dysząc ze wściekłości, zrobił mały krok do przodu.
- Domen. Chodź. Do mnie. Będzie fajnie – mówił, wlokąc stopy po... ziemi? Zgniłych deskach. Cholera to wie! – Będzie. Zabawa. Domen.
- Anže, uspokój się – rzucił Jurij, robiąc współczującą minę. Tak, Tepeš, mnie też było przykro, że niektóre ameby jednak ewoluowały w człowieka.
Lanišek na te słowa lekko ochłonął, wyprostował się i spojrzał błagalnym wzrokiem na mojego brata. 
- Domen, pobawmy się w błocie – ponowił próbę nakłonienia mojej bombowej Atomówki do zabawy w warchlaki.
I wszystko byłoby pięknie, ładnie, gdyby nie Domen, który wyszedł zza moich pleców i powiedział Laniškowi ze stoickim spokojem:
- Ty chory pojebie.
Wtedy Lanišek nie wytrzymał, znowu zrobił się czerwony jak damski kibel przy okresie, po czym rzucił się w naszą stronę z wrzaskiem. Cały nasz team zabrał nogi za pas, ginąc w innych korytarzach obory. Bo to była rozległa obora. Na 50, kurwa, metrów. Wielka. Duża. Aż mi ślepa kiszka odzyskała wzrok, aby zobaczyć taką wielką oborę. Tak było. I uciekać w czymś takim przed Laniškiem, nie mając pewności, czy nie traficie na siebie za rogiem. To by dopiero była trauma.
Ja uciekłem w taki wąski korytarz, który prowadził na klatkę schodową. Miałem wtedy niezłe sudoku, aby trafić na odpowiednie pole idealną ilością palców. Gdybym miał chodzić tymi schodami dłuższy czas, to w końcu potrafiłbym stać na paznokciu małego palca. Taka prima balerina z obory. W każdym razie przejście prototypu schodów zajęło mi oszałamiające 5 minut życia. To i tak krótko.
Kiedy dotarłem na górę schodów, zastała mnie niespodzianka w postaci zamkniętych drzwi. Spróbowałem je otworzyć, ale chuje się nie otworzyły. Walnąłem w nie raz. Potem drugi. Ani drgnęły.
Nagle dotarł mnie odgłos godowy wieloryba. To był Anže. Natychmiast zacząłem mocniej szarpać za klamkę. Niepokojące dźwięki były coraz bliżej, a ja wciąż stałem na tych pieprzonych schodach i czekałem na śmierć. W pewnym momencie zobaczyłem głowę Laniška. Był piętro niżej.
Po chwili namysłu uznałem, że pobiegnę wyżej. Ale co się, kurwa, okazało? Że schody, prowadzące wyżej zostały zamurowane. No to poległem. Jutro przed skocznią jak nic zostanie wywieszony nekrolog. Mój nekrolog. Zginął śmiercią tragiczną, stratowany przez wkurwionego gównianego potwora. A pod spodem złośliwy dopisek Tepeša: „Zgwałcony przez Laniška, grzeszący samogwałtem, przeleciany przez wszystkich”.
Przełknąłem ślinę i jebnąłem z całej siły w drzwi, krzycząc:
- Kurwa! Ratujcie!
Po kilku sekundach zamek w drzwiach się przekręcił, a chwilę później między framugą a drzwiami pojawiła się szpara, z której wychyliła się głowa Forfanga. Czy ja jestem skazany na tego norweskiego idiotę? To znaczy, na tego norweskiego kochanego idiotę? Kiedy na niego patrzyłem, miałem przed oczami Mongolię.
- Hasło – szepnął konspiracyjnie.
- Ty kurwiu! Wpuść mnie, jeśli nie chcesz mieć mnie na sumieniu! – wrzasnąłem, łapiąc go za ramiona.
- Co jest...? – zapytał, ale reszta jego pytania zniknęła gdzieś. Zamiast dokończyć, wskazał palcem za moje plecy i, trzęsącymi się wargami, krzyknął: – Gówno-ludź! Spierdalamy chłopaki!
Wszedł a drzwi, łapiąc mnie za ramię. Gdy byliśmy już w środku, zamknął drzwi i wziął do rąk przenośną lodówkę. Popatrzyłem na niego zagadkowym wzrokiem, na co odpowiedział, patrząc ze strachem na drzwi:
- Jedzenie to świętość, zapamiętaj, Peter.
Aha. Johann kocha jeść. Albo kocha lodówkę. Może to przelotny szwajcarski romans. Coś typu zakazanej miłości i w ogóle rozdarcia wewnętrznego.
Nagle coś, a raczej ktoś, zaczął dobijać się do drzwi, wydając odgłosy godowe fok. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę, ale tylko w oczach moich i Forfanga tkwił strach. Oboje zaczęliśmy powoli wycofywać się do tyłu.
- Chłopaki! Spierdalamy! – krzyknął Forfang tak, że usłyszała go cała Szwajcaria, a nawet i Austria. Zanim ktoś zdążył na niego spojrzeć, już go nie było w pokoju.
Wszyscy stali jak debile, patrząc dziwnie w kierunku, w którym zniknął Johann. Dopiero wtedy, gdy siekiera przecięła drzwi, a w nowej dziurze pojawiła się twarz Laniška (Oho! Anže zaopatrzył się w nowy sprzęt. Niedobrze... Teraz to dopiero będzie rzeź. Nie tylko zamorduje ludzkie nozdrza, ale i ludzkie życia. Tak, Domen ten jeden jedyny raz powiedział coś słusznie i zgodnie z prawdą: Lanišek to chory pojeb. A i to mało powiedziane), śmiejąca się jak zwykle, wszyscy postanowili uciekać. Ale zanim uciekli, zabrali ze sobą wszystkie zgrzewki czegoś tam. Znając Norwegów, był to prawdziwy really szpirit. Spirytus. Ewentualnie ruski bimber.
Skręciłem w pierwszy lepszy korytarz. Na mojej drodze stali Polacy i Czesi. Wszyscy patrzyli się w jakiś punkt przed sobą. Wychyliłem głowę, aby zobaczyć obiekt ich zainteresowań. Okazało się, że Żyła robił wernisaż swoich dzieł o nazwie „He he he story”. Mógłbym patrzeć na te obrazy, podziwiając ludzką głupotę zawartą na jednym metrze kwadratowym, ale tak się jakoś niefortunnie zdarzyło, że musiałem uciekać przed psycholem z mojej kadry. No kurwa, sztuka na tym ucierpi.
Słysząc zbliżające się z każdą sekundą dźwięki zarzynanej świni, krzyknąłem bardzo elokwentnie:
- Spierdalajmy! Gówno-ludź nadchodzi!
Polaków i Czechów to jednak nie wzruszyło. Nawet nie chcieli mnie przepuścić! Dopiero gdy na horyzoncie pojawił się Anže, wlokący swoje nogi po podłodze, przy których przywiązane były... łańcuchy, wszyscy nagle zniknęli z prędkością światła. Gdyby nie przeraźliwy krzyk Żyły, pomyślałbym, że anihilowali. Natychmiast pobiegłem w kierunku miejsca krzyku. Kiedy byłem już blisko ich siedliska, krzyk Pietra zmienił się w słowa. 
- Najpierw kobiety i dzieci! – krzyczał Piotrek. – Albo nie. Najpierw Żyły, a potem plebs!
Gdyby nie moje fatalne położenie i stan uciekanie przed śmiercią, nawet bym się z tego zaśmiał. Muszę kiedyś lepiej poznać Piotrka. Fajny gościu. Razem byśmy się nieźle najebali nawet zwykłym sokiem. Ale oczywiście sokiem Norwegów. Plotki głoszą, że u nich w kadrze pija się taki ruski odpowiednik Redbulla – i przejście przez drzwi staje się wyzwaniem.
Gdy dopadłem do pierwszego z brzegu człowieka, który okazał się być Kotem, wskoczyłem mu na plecy i natychmiast pomknąłem na jego plecach przez całą długość korytarza. Mój wierny rumak, łamane na Kot, zatrzymał się dopiero przed oknem. Na parapecie przymocowane były jakieś sznurki, które... kołysały się? Zeskoczyłem z pleców Maćka i zobaczyłem w dół. Oczom nie mogłem uwierzyć. Na linie kołysał się jeden z obrazów Piotrka, a na nim siedział autor dzieła, krzycząc coś o apokalipsie i Armagedonie, który właśnie się zaczął. Ręce rozkładał na boki jak ksiądz na kazaniu.
- Ludzie! Świat się kończy! Na Ziemię zaczęła zstępować nowa rasa ludzi! Gówno-ludzi! Armagedon! Apokalipsa według, he he, Żyły!
- Co mu odjebało? – zapytał stojący obok mnie Kot.
- Cholera wie. Ważne żeby zamknął ryja i w końcu pozwolił nam zejść – odpowiedział mu Kubacki. Po chwili wychylił się przez okno i krzyknął: - Piotrek, złaź, ty chuju!
Kultura 100%. Warto utrzymywać typowo polskie tradycje.
- Nie! Ja tu zostaję! – odkrzyknął.
Po chwili za naszymi plecami rozległy się odgłosy Laniška, który machał siekierą na wszystkie strony tak lekko i zręcznie, jakby trzymał w ręce piórko. Pełen podziw dla niego. Ale jeszcze większy podziw, jeśli zdecyduje się oszczędzić moje życie.
- Piotrek... – zaczął nerwowo jakiś taki nowy, co to prawie oczu nie miał, tylko takie małe dziurki. Chociaż... może to właśnie były oczy.
- Andrzej, to jest boski plan świata! Jedna rasa musi zginąć, aby druga mogła żyć! Tego nie zmienisz! Musisz poświęcić się dla świata!
Andrzej. Zapamiętam. 
A tak poza tym: czy ten Piotrek czasem nie brał czegoś na boku? Bo wyglądał i zachowywał się tak, jakby był żywym, chodzącym marihuanen. 
Anže był coraz bliżej, a my nadal nie mieliśmy jak uciec. Piotrek głosił sobie jakieś tezy w połowie wysokości tej rozwalającej się obory, ja trząsłem gaciami ze strachu, a z dachu coś zaczęło zeskakiwać i byli to... Norwegowie. Ja pierdolę. Z kim ja żyję... Lecieli, rozkładając ręce na boki, i śmiali się przy tym głupkowato.
Boże, dziękuję, że nie urodziłem się w Norwegii! Tam jest chyba tak zimno, że im te mózgi pozamrażało! Na amen!
Nagle coś przebiegło obok mnie i po chwili z całej siły rzuciło czymś za okno. Dopiero w momencie, gdy Piotrek się uciszył i poszedł w ślady Norwegów, zrozumiałem co się stało. Spojrzałem na tego, który rzucił czymś w Żyłę. Moją twarz natychmiast wykrzywił grymas. Mózg krzyczał mi tylko jedno: kurwa, Stoch! Patrzyłem na niego, a on na mnie. Zrobiło nam się obojgu przykro. Oboje ukrywaliśmy łzy, udając, że nasza przyjaźń wcześniej w ogóle nie istniała. Że od zawsze byliśmy zawziętymi wrogami. Bałem się, że pęknę, kiedy nagle Kot wyskoczył przez okno, a zaraz za nim Andrzej, Hula, Kubacki, Ziobro, Hlava, Koudelka, Matura i Janda.
Patrzyłem w stronę okna z niedowierzaniem. Po chwili przeniosłem wzrok z powrotem na Stocha. Kamil patrzył na mnie z przerażoną miną. Jego oczy zrobiły się wielkie jak pół Rosji. Po kilku sekundach wskazał na mnie trzęsącym się palcem. Zmarszczyłem brwi, chcąc powiedzieć mu to samo, co mój mój brat Laniškowi, kiedy nagle poczułem na ramieniu czyjąś dłoń. Nie zdążyłem się nawet odwrócić, gdy ten ktoś szepnął mi do ucha:
- Dopadłem cię. Teraz czeka cię kara...
Zaczął mnie ciągnąć do tyłu. Wyrywałem mu się. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem. Nie mogłem, bo Anže zaciskał te swoje brudne łapy na mojej szyi. Walczyłem z każdą chwilą o oddech. Nie mogłem zginąć, nie teraz. Musiałem żyć i wygrać wszystko, co jeszcze było do wygrania. Chciałem być przecież drugim Hannavaldem (o, chuj... DRUGIM), pobić wszystkie rekordy i przelecieć każdego na tym świecie, skacząc 255 metrów. O tak, dokładnie tyle miałem w planach.
- Boisz się? – Zapytał Lanišek. Skinąłem energicznie głową. – Więc tak będzie. – Zaczął rozpinać pasek od swoich spodni. A potem mój pasek.
Już czułem, że umieram. Bo w sumie lepiej mieć w życiorysie śmierć, niż zgwałcenie przez Laniška.
Nagle uchwyt Anže osłabł, a sam Lanišek upadł na podłogę, chwytając się za głowę. Odwróciłem się, smakując każdy haust powietrza. Nad ciałem Laniška pochylał się Stoch, trzymając w ręce jakieś stare grabie. Dopiero po krótkiej chwili zacząłem łączyć fakty. I niestety wyszło na to, że Kamil mnie uratował. Już chciałem rzucić mu się na szyję i zapomnieć  tym, że wymienił mnie na Freunda – wszystko można zacząć od nowa – kiedy nagle za plecami Stocha pojawił się Severin.
- Co tu się stało? – zapytał Freund, szpanując angielskim. Głupi szwab. Myśli, że jak jest Niemcem, to umiejętność angielskiego jest mistrzostwem? Niech spróbuje kiedyś mówić po polsku po pijaku. To dopiero challenge.
Stoch otworzył usta, aby mu wytłumaczyć, gdy nagle w korytarzu ukazała się mgła, a raczej jakiś śmierdzący dym, zza którego wyłonił się Ammann w wojskowym mundurze, a zaraz za nim stali Peier i Deschwanden z karabinami w ręku. Simon szedł dumnym krokiem. 
Po chwili usunął się pod ścianę i skinął głową. Nagle cała armia Szwajcarów  wypłynęła z korytarza i związała naszą trójkę, po czym zasłonili nam oczy. Nie wiem, co działo się potem, bo straciłem przytomność.
Obudziłem się dopiero w autobusie, w którym byli wszyscy inni skoczkowie. Dokładnie, wszyscy skoczkowie w małym autobusie, mknącym autostradą Ammanna do raju zwanego Groß-Titlis-Schanze. Tia, jasne...
Wszyscy byli zakneblowani, ja też. Spróbowałem się uwolnić, ale zanim czegokolwiek dokonałem, pojawił się obok mnie Ammann i walnął mnie w udo z całej siły batem. Nadal miał ten swój wojskowy mundur i na dodatek... CZARNE OKULARY PRZECIWSŁONECZNE W ZIMIE! Trzeba rzeczywiście być jakimś beznadziejnym Szwajcarem, aby dokonać czegoś takiego. Albo raczej trzeba mieć polskie korzenie – skarpetki do klapek (Tande czuje przez to odrazę do tego narodu; takie haniebne czyny wobec tego boskiego obuwia), to i okulary przeciwsłoneczne zimą. Kto bogatemu zabroni?
Na skocznię dojechaliśmy bardzo szybko. Zanim wyszliśmy z autobusu rozwiązali nas i pozwolili wyjść o własnych nogach bez obstawy pierdyliarda żołnierzy, łamane na skaczących patałachów.
Kwalifikacje i treningi przebiegły dobrze. I co dziwne: kwali wygrał LANIŠEK! Moja mina na tą wiadomość mówiła: „Ło kurwa...”. Uśmiechał się do tej kamery, jakby był co najmniej najebany. Ewentualnie zjarany. Ale przecież to takie potulne dziecko, które pod naporem gówna, które dostało się do jego mózgu przez nos, zaczęło próbować zrobić nam apokalipsę życia.
Drugi w kwalifikacjach był Stoch. Chciałem mu pogratulować, ale uznałem, że nie. Miałem nawet okazję podać mu dłoń i powiedzieć, jakie to niezwykłe, że znowu ma szansę czekać na drugi skok razem ze mną, tam na górze, że dobrze skacze. Był prawie przede mną. Uśmiechaliśmy się do siebie. Wziął to za dobrą kartę. A ja mimo tego złapałem za ramię przechodzącego obok mnie Fannemela.
- Anders, przyjacielu! – zacząłem głośno, tak, aby Stoch na 100% mnie usłyszał.
- Peter... także przyjacielu! – odpowiedział głośno, po czym szepnął mi na ucho: - Co ty odpierdalasz, Prevc?
W odpowiedzi wyruszyłem ramionami.
Po kilku sekundach krępującej ciszy, ruszyliśmy w stronę wioski. W ostatniej chwili spojrzałem przez ramię, aby zobaczyć minę Kamila. Myślałem, że będzie smutny i przyniesie mi to dużo satysfakcji. Ale nie. Rzeczywiście był smutny. Ale ja też zrobiłem się przez to smutny.
Co się ze mną dzieje? Peter, on zniszczył waszą przyjaźń! Wybrał szwabola! Nie możesz rozklejać się nad jego smutkiem! Nie teraz – wrogowie tak nie postępują!
Ale czy my jesteśmy wrogami?
Po zawodach zawieźli nas do hotelu, a raczej obory i kazali się zakwaterować w pokojach. O dziwo, pokoje były nawet w dobrym stanie. To znaczy, gdyby nie ta pleśń i robale wszędzie, niczym naszywki sponsorskie, to byłoby dobrze.
Aha, prawie bym zapomniał. Byłoby miło, gdyby postanowili zdjąć znad wejścia do obory tabliczkę z napisem: „Szwajcarski Obóz Koncentracyjny”.
W pokoju byłem sam. Nie mogłem sobie pozwolić, aby rozkleić się przy kimś. Przed moimi oczami wciąż stał ten smutny wzrok Stocha, mówiący, że to jednak ja jestem zdrajcą.
Przez resztę dnia chodziłem tak, jakbym zobaczył Krafta i Hayböcka na osobności. Chociaż w sumie nie wiem, hak wyglądają na osobności, jak się zachowują. I jakby się nad tym zastanowić, nie chcę wiedzieć.
W ostateczności postanowiłemsię najebać przed snem. Poszedłem do Norwegów po trochę spirytusu i już po dwóch kieliszkach padłem

* Tak, takie coś istnieje i nawet kiedyś przejechało obok boiska, gdy miałam wf
** Ten teledysk Wam wszystko wyjaśni => Link
***Nie mam pewności, ale to chyba ten papież odrąbał fiuty męskim rzeźbom w jakimś zamku we Florencji 

**********
Witam ponownie, milordy... milordzi... milordowie... Po prostu witam!
Kolejny rozdział! Jak na razie trochę Ammanna, trochę Stocha i dużo Laniška. Nie wiem, co mi odwaliło podczas pisania tego czegoś, ale okej. Może być. Uznajmy, że jestem normalna i mój mózg nie jest zwykłą papką. Ewentualnie galaretką.
No więc tak: nie wiem czemu Norwegowie znowu są jacyś niepoważni, nie wiem czemu Żyła zmienił się w jakiegoś Armagedona.
A teraz przyznawać się - ile razy się śmialiście?
Pozdrawiam ;***


P.S. Jaka ja dumna jestem z Petera, że wreszcie dostał tę swoją upragnioną kulę. To był pikny moment.
P.S.2. Wesołych świąt!

22 komentarze:

  1. Znowu się popłakałam ze śmiechu �� musisz mi dać numer Twojego dilera!
    Wesołych Świąt :)
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dobrze... Skoro wszyscy chcą znać mojego dilera, no to proszę: Kubuś Puchatek łamane na ściśle tajne :D
      Pozdrawiam ;3

      Usuń
  2. Haha :D ja i Peter Prevc raczej się nie polubimy, co nie przeszkadzało mi w tym, ze właśnie nadrobilam wszystkie rozdziały tego opowiadania. Jeny to jest genialne! Kobieto zazdroszczę wyobraźni i poczucia humoru.
    Z drugiej strony cieszę się, ze znalazłam kogoś, kto ma tak zryty i zboczony mózg jak ja. Dziewczyno jesteś niesamowita :D
    Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ❤
      Ja Ci mówię, że jeszcze do wakacji sprawę, że polubisz Petera. Tak będzie :)
      Moje poczucie humoru jest baaardzo dziwne. Opiera się głównie na zboczonych aluzjach, przez co dziwię się, że głównym motywem tego opowiadania nie są same takie zboczoności. Co nie zmienia faktu, że moje zboczeństwo zawsze musi wciskać "wątek 69". (Musiałam!)
      Zboczone mózgi - łączmy się!
      Pozdrawiam ;***

      Usuń
  3. Ile razy? Ja się od pierwszych słów nieprzerwanie śmiałam aż do końca:p
    Cudownie porąbany jak zawsze!

    Wesołych świąt!;*

    OdpowiedzUsuń
  4. O Boże!!!
    Miałaś nie ryć mózgu!!!
    Obiecałaś! (Chociaż tak naprawde to nie, ale mniejsza)
    Mam takie pytanie: co brałaś i co było w tym błotogównie, w którym wykąpał się Anze?
    Jak nie możesz powiedzieć to chociaż ogranicz trochę (bo wiem, że człowiek uzależniony raczej nie odstawi)
    A tak btw nie znałam Ammnna od tej strony (ale nie wiem czy chciałam go poznać ).
    Jak zawsze życzę weny i pozdrawiam <3
    Wesołych świąt

    Ala

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Phi! Jak ja mam nie ryć mózgu, kiedy inaczej nie umiem?! :3
      Ja. Nic. Nie. Brałam. To mój stan naturalny, objawiający się u mnie w momencie, kiedy najbardziej nie powinien. Dla przykładu obudziłam się kiedyś o 4:00 w nocy i naszły mnie pomysły na dalsze losy Petera. I śmiałam się jak debilka. #Historia_z_życia_wzięta #Jestem_popierdolcem_i_wszyscy_mi_to_mówią
      Pozdrawiam ;***

      Usuń
  5. Jest 7 rano, ja (przez to cholerstwo znane światu jako katar) nie umiem zasnąć i niszczę sobie mózg tym oto rozdziałem.
    Na miejscu Petera wolałabym zgwałcenie przez Laniška. Serio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest dobry pomysł na ogólnoświatową akcję: ryjmy sobie umysły o 7 rano!
      Naprawdę?! O ja pier...dykam. To by był czelendż do przeżycia!

      Usuń
  6. nadrobiłam te trzy rozdziały + dodatek i co? mój mózg gdzieś wyparował, daleeeeeko. nie mogę się pozbierać po tych wszystkich zwrotach akcji, no nie mogę, za cholerę!
    a nad niektórymi tekstami siedziałam i prawie wyłam, kocham cię za to opowiadanie!
    <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, wiem. Mój geniusz jest na tym samym poziomie, co geniusz da Vinci (nie ma to jak wrodzona skromność :D ).

      Usuń
  7. Nie wiem, co bierzesz, ale chyba mocno ryje banie. A spacedance skradł moje serce xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. #Team_spacedance!
      Ja nic nie biorę. Ja jedynie obracam się w krainie tęczów i przemierzam świat na swoim ruszoffym jednorożcu. Tak jak każdy na tym świecie XD

      Usuń
  8. Pius XIII nigdy nie istniał XD Ostatnim Piusem był Pius XII, jakoś w latach 30-ych i 40-ych XX wieku XD Ale uznajmy, że Peter nie był orłem z historii ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dokładnie :) Trzeba myśleć pozytywnie, żadnych błędów na świecie nie ma, poza tym, że to Freund zdobył KK w sezonie 14/15.

      Usuń
  9. świetny czekam też byłam za Peterem

    OdpowiedzUsuń
  10. AJJDHXBXJSBSVSUEBXJDBDJD JAKIE TO JEST GENIALNE! <3
    Kurwa, wernisaż Żyły... Wygrał życie. Tyle powiem.
    Matko Boska Hoferowska, co ten Lanisek?! Słyszałam, że ludzie potrafią mieć schizy po mące czy proszku do prania, ale żeby wciągać gnojówkę? Z takimi skutkami? To już trzeba być Laniskiem...
    Norwegowie... W sumie, to jak zwykle. Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić ;) (ostatnio Hilde dodał filmik na jutuba z jakiegoś grubego melo na otwartym powietrzu i to właśnie tam Granerud przebił sobie płuco, ale cii!)
    Nie wiem, jak ja wytrzymam bez rozterek Prevca do wakacji, no ale co poradzę :/ Mam jednak nadzieję, że wrócisz jednak szybciej ;)
    Pozdrawiam i weny życzę! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Hofera krótkofalówkę! Dziękuję!!! Te Twoje komentarze, przy których można się popłakać ze śmiechu są bezcenne :')
      Lanišek wciąga wszystko. Nawet kwasem cytrynowy i tabletki musujące (polecam Czujnego [yt])
      W tym rozdziale Norki są wyjątkowo normalne. Bo co to jest? Co najwyżej spejsdensy mogą być oznaką norkowatości.
      Też mam nadzieję, że do wakacji znowu wróci do mnie wena na to opowiadanie. Aktualnie fazy brak -,-
      Pozdrawiam ❤

      Usuń