piątek, 4 marca 2016

7. Nas ne dogoniat!

13 XII 2015, sobota

Dla-czego? Dlaczego? D l a c z e g o? DLACZEGO?!
Już wyjaśniam swój bulwers za pomocą zagadki matematycznej: podaj √4.
PETER PREVC!
Właśnie sprawiłem, że połowa istot na tym świecie, w tym małpy i inne Laniški, nie będzie kompletnym debilem, człekiem nierozumnym, pełzającą na dwóch odnóżach galaretą! Twierdzenie Prevca ratuje życie, przydłuża istnienie matematyki zanim ktoś jakże inteligentny ją obali, zmienia bieg wszechświata i w ogóle zapisuje nowe karty w historii. Bo to przecież, kurwa, magiczna niemożliwa rzecz, abym ja, P. Prevc był kiedykolwiek drugi! Ja? Drugi? Pff...
Jestem psychopatą... Z piłą mechaniczną w kształcie cyfry dwa!
Aczkolwiek jestem mądrym psychopatą. Drugi Pitagoras! (O nie! Nieświadomie znowu nazwałem się DRUGIM! Fakfakfakfakfak...)
Ale do rzeczy: Rosja. Rosja. Rosja. Rosja.
Putin.
Plakat z Putinem.
O! Jeszcze jeden plakat z Putinem!
I jeszcze jeden...
A tu coś nowego! Prototyp bomby atomowej... z podobizną Putina.
Skocznia im. Vladimira Putina.
Świątynia Putina.
Pierogi Putina.
Serial „Świat według Putina”. Odcinek 629946272: Putin Akbar, czyli wycieczka krajoznawcza do Syrii.
Odcinek 639173910: Prawie śmiertelnie zabity, czyli odebranie Rosjanom bimbru (hmm... muszę o to kiedyś zapytać Denisa).
Przez wczorajsze Święto Wóddy nawet nie zwróciłem uwagi na to, że Władek jest w Rosji kimś tak ważnym i istotnym, jak ja dla liczby dwa! 
Odważnie, Peter, odważnie. Porównywać się do Putina, to tak jakby porównać kamyczek do, kurwa, Marsa! (Chyba wymyśliłem nową planetę: Kurwa Mars) To z mojej strony bardzo ryzykowne. A co, jak odkryje, że pisałem o nim? A co, jak się dowie, że taki nieszczęśnik, jak ja, się do niego porównywał? To jest ludzkie wcielenie Wielkiego Wóddy! Tym razem potrafi władać nad bombą. Atomową. Hi. Hi. Hi.
Jestem chory psychicznie.
Ale przynajmniej nie miałem kaca w porównaniu do innych. Teoria Wielkiego Wóddy została obalona, Denis wyrzucony do hotelowego śmietnika przez Norwegów (czemu mnie to nie dziwi?), a cały skokowy świat co chwilę pił wodę i udawał, że może skakać, trenerować i zapalać zielone światełko. Jedynie ja byłem radosną istotą wolną od kaca i bólu. Nie miałem żadnych problemów życiowych. Żadnych.
No...
Poza jednym, jedynym, maleńkim. Zaczynał się na „K”, a kończył na „amil Stoch”. Bo on w sumie też dzisiaj nie miał problemów. Co prawda, rano co chwilę jęczał, że widzi światełko w tunelu i nie dawał nikomu spać, bo tak głośno darł ryja. Ale on miał ten „luksus” nie startowania w zawodach. W końcu nie przeszedł kwalifikacji (dlatego wczoraj zalewał się łzami). 
I... Była konfrontacja.
Spotkaliśmy się przypadkiem, kiedy biegł za Ziobrą, wymachując bananem i krzycząc coś typu: „Nie zjadłeś banana! Bez tego nie ma wygranej! Bez tego nie ma życia! Twierdzenie Małysza, Janek!”. Nie wiem co to jest to Twierdzenie Małysza, ale domyślam się, że jest związane z bananem. Może trzeba go sobie gdzieś wsadzić? Nie wiem, nie wiem, nie pomogę.
W każdym razie wpadliśmy na siebie w biegu. Ciało do ciała. Lawina kurw z moich ust, fala japierdolów z jego strony, a potem spojrzenie głęboko w oczy. Poczułem się niekomfortowo, ponieważ banan, trzymany przez Kamila, dalej tkwił między nami, niebezpiecznie wchodząc mi w brzuch. Wtedy chrząknąłem. I Stoch się odsunął.
- Zaiste spotkaliśmy się tu nie przypadkiem – zaczął. – Bo w końcu los i przeznaczenie są nieograniczone w swych działaniach... Au, kurwa, ja pierdole, mój łeb!... i skazały nas na to spotkanie. To było zapisane w konstelacjach gwiazd miliardy lat temu. Zapewne miała nam towarzyszyć jakaś rozmowa. Ty pewnie miałeś mnie pocieszać, bo nie przeszedłem kwa... Nie! Ja miałem wygrać, a ty miałeś wylądować na drugim miejscu! I to, co zostało ci przeznaczone, się wydarzy.
O czym on, kurwa, do mnie gadał?
- Chciałbyś – rzuciłem. Naczyta się taki horoskopów i innych Platonów, a potem zatruwa zdrowy umysł ludziom. Bezczelne!
- Ja nie, ale są tacy, którzy tylko marzą, aby wepchnąć cię na drugie miejsce – wyszczerzył się. – Osobiście preferuję Petera poza podium.
Prychnąłem.
- Doprawdy? Czyli co, tylko udawałeś radość, kiedy w zeszłym sezonie staliśmy razem na trzecim stopniu podium?
- Czego się nie robi dla publiki? – westchnął. – Swoją drogą: publika mnie kocha. Nie to co ciebie i tę twoją facjatę, która prędzej wyrwałaby widły z gnoju niż jakąś dziewczynę. Dziwić się, że masz tylko chore psychicznie fanki. – Założył ręce na piersi.
O nie, kolego! Ze mnie możesz żartować, ale moje fanki zostaw w spokoju!, pomyślałem. Lepiej idź się pieprzyć z tym swoim Freundem! Uratujesz jakąś niewinną dziewczynę przed zakażeniem wirusem Niedojebania Mordowego.
Otwarłem usta i powiedziałem mu to. Co prawda, pół tego. To pierwsze pół. W każdym razie tak mi się wydawało. Ale nie byłbym sobą, gdybym jednak nie pomylił sobie Freunda z moją fanką.
I powiedziałem to, co nie chciałem powiedzieć.
- Że.. C-co? – załkał. W jego oczach pojawiły się łzy. Natychmiast je otarł, ale to zobaczyłem. Zdążyłem. – Dlaczego jesteś taki... wredny? – chlipał Kamil.
No, kurwa, sam nie wiem, to ci nie powiem!
- Po prostu – skłamałem. – Jestem rasistą. Dzielę ludzi na białych, czarnych, żółtych i Niemców – wzruszyłem ramionami. – A ciebie zaliczam do białego sprzymierzeńca Niemców, więc milcz już, albowiem możesz mi tu zaraz powiedzieć Freund Akbar i wysadzić tę skocznię, mnie, swojego banana, a także tego, dla którego to zrobisz – wysypały się ze mnie słowa. Nie wiem, skąd się to u mnie wzięło. Kompletnie nie mam pojęcia. Ja przecież nie jestem, nie byłym i nie będę rasistą. Nie! Nigdy nie nazwę Takeuchiego żółtkiem albo Tandego białym murzynem. Jedyne, co się zgadza, to to, że do Wanka powiem Niemiec. Albo nawet nie. Do niego nic nie powiem! Ha!
- Jesteś potworem – mruknął pod nosem, po czym znowu ruszył w gonitwę za Jankiem „Luz w Dupie” Ziobro. (Ej! Już wiem na co mu ten banan! W razie niepożądanego luzu w dupie...)
- Wiem – szepnąłem do siebie. – Ale nie potrafię tego zmienić.
Tak! Peter też ma mózg i uczucia! Wie i czuje! Co za skomplikowane rzeczy się dzieją w peterowej główce. W tej chwili można ogłosić alarm rakietowy, albowiem kosmici ładują statki pełne bomb biologicznych i wysyłają je na ziemię, aby zniszczyć wszechświat, zmieniając Ziemię w Planetę Śmierci. (Hmm... Za dużo Star Wars.)
- Janek! Ty kurwiu! Gdzie jesteś?! – krzyknął Kamil, wypieprzając się przy tym na oblodzonym chodniku. Jak nie rypnął o ziemię! Bomba atomowa by tak nie jebła jak on! Od razu ruszyłem do pościgu, aby pomóc mu jako pierwszy, ale ten kurw Ziobro zdążył zawrócić do Kamila i go podnieść. Luz w dupie jest mu chyba potrzebny na motorek, który przechowuje w tejże części ciała.
- Janek! Bohaterze! – Stoch zarzucił się Ziobrze na szyję.
Poprzytulali się, a mi zrobiło się przykro. Przykro, że to nie ja go uratowałem. Że to nie mi dziękował. Najlepsi przyjaciele na zawsze. Tak mówiliśmy. Zawsze. Nie liczyło się, czy to ja wygrałem zawody, czy on. Nie liczyło się, czy to on wygrał o 0,1 punktu nade mną, czy odwrotnie. Śmialiśmy się z tego, mówiąc, że prawie stanęliśmy razem na jednym stopniu.
Zacząłem cicho płakać, więc uciekłem do boksu dla Słowenia team. Schowałem się w szafie z kombinezonami i wyłem na cały głos. Straciłem przyjaciela na dobre! K to czemu? Ponieważ między nas dwóch wepchali się jakiś Norweg i Niemiec. Norweg, z którym łączy mnie najdłuuuższy lot na świecie (tak, jestem liczony w statystykach jako DRUGI) i Niemiec, który ukradł mi Kryształową. O ten kurw jeden. Stoch śmiał się zaprzyjaźnić z tym dupkiem! Nie ma to-tamto! To on jest tym złym i nie ma się co mazać. Kamil być zła materia z Freundowskim kodem genetycznym wpisanym w jad. A Peter, czyli ja, być aniołkiem, co ma takie słodziuteńkie i wielkie skrzydła, że lata w cholerę daleko i przyjaźni się z innym aniołem. (Czy ja właśnie nazwałem Fannemela aniołem? Choroba psychiczna drąży korytarze w moim umyśle...)
Gdy usłyszałem, że ktoś wszedł, zamknąłem ryja. Ot co! Ale kiedy ten ktoś, czy raczej coś, zaczął nucić melodię z atomówek, od razu ryknąłem jak jakiś dziki zwierz, trzęsąc równocześnie szafą, która o mało co się nie przewróciła.
- O nie! – krzyknął Domen spanikowany. – Ja już więcej nie piję! Nigdy!
I uciekł, zatrzaskując na sobą drzwi.
Challenge #1: nastraszyć brata – completed.
Challenge #2: zniechęcić Domena do zmieniania się w Wóddowego Demona – completed.
Jest moc!
Po odczekaniu pełnych 69 sekund (hi, hi, hi...) wyszedłem z szafy i otarłem pozostałe łzy rękawem. Od razu jednak musiałem zapierdzielać na rozgrzewkę, ponieważ do mojego skoku została jakieś 35 minut, minus czas spędzony na wejście na górę i ubranie się w kombinezon, czyli około 25 minut, podczas gdy na rozgrzewkę, mającą trwać pół godziny, zostało mi 10 minut. Proste. Matematyka... Gdybym miał się rozpisać, to równanie wyglądałoby mniej więcej tak:
35-y=x:z+d
y – czas potrzebny na striptiz przed moimi ludźmi (czyt. Domen i inne Jurijowskie mendy)
x – czas potrzebny na rozgrzewkę
z – czas pozostały po striptizowaniu
d – czas potrzebny na przypierdolenie Domenowi za to, że się wczoraj opił
Peter uczy matematyki! Myślicie, że co, Peter tylko oddaje cześć Wielkiemu Wóddzie, opierdala się parówkami i zajmuje drugie miejsca? Otóż nie! Peter zna matematyki i wzory i twierdzenia i twórców renesansowych, ale to już chyba nie matematyka, tylko geografia... Albo nawet nie.
Mniejsza z tym!!! Po co Peter II ma zajmować sobie tym głowę?
Więc załatwiłem wszystko, co miałem zrobić, skoczyłem sobie troszeczkę dużo i znowu to samo, tym razem w konkursie. Tylko w konkursie... W konkursie musiałem udawać, że mam cały wszechświat w dupie, bo ja... ja... JA ZNOWU BYŁEM DRUGI! Kurwa, dajcie mi na to jakąś cholerną odtrutkę! Mam tego dość! Zabijcie to, zanim złoży jaja! A nie, już za późno... Już się 12, 22 i w ogóle miejsca powykluwały, nie mówiąc już nawet o 222. To nie 666 jest liczbą szatana, tylko 222! Pamiętajcie!
Stałem sobie na podium, w głowie tworząc list do Hofera z prośbą o to, aby unicestwił te drugie miejsca w cholerę! Tylko już po chwili przestałem obmyślać cokolwiek, albowiem usłyszałem hymn Niemiec! Aż mi się gówno w dupie przewróciło na drugi bok!
Niestety po hymnie nastał jeszcze trudniejszy moment w moim życiu – musiałem stanąć jakiś centymetr od tej faszystowskiej świni z Niemiec. Z trudem tego dokonałem.
Resztę dnia spędziłem na siedzeniu na swoim łóżku z założonymi rękami na piersi i obrażoną miną na twarzy, jak u jakiegoś sześciolatka, co to nie dostał bomby atomowej na urodziny. Dopiero o 21:03 nastąpił w moim życiu przełom. Ktoś zapukał do drzwi.
- Hasło! – krzyknąłem, wstając powoli.
- Peterze Prevcu, obywatelu Słowenii numer 222, zostałeś wezwany na ceremonię inicjacji – powiedział ten znajomy głos. Chciałem go do kogoś przyporządkować, ale wtedy odezwał się kto inny:
- Albo pójdziesz po dobroci, albo siłą.
Kto to mógł być...?
- Wank! Ty idioto! Miałeś powiedzieć, że jeżeli nie pójdzie, to uprowadzimy jego brata! – krzyknął... Freitag.
- Pomyliło mi się... Z Japończykami miałem zrobić skok na Koreańczyków i...
- Nie interesuje mnie twoje życie uczuciowo-skośnookie! Miałeś mu zagrozić tym, że jego brat może zginąć, durniu! -  dodał ktoś nowy, ktoś wellingero-głoso-podobny. Co ten potencjalny niemiecki gwałciciel robił pod drzwiami do mojego pokoju?! Do mojej świętości!
Przewróciłem oczami, wziąłem ze stolika nocnego srebrny pucharek za drugie miejsce i otworzył drzwi, mierząc do Niemców z mojej prowizorycznej broni.
- Rozejść się, wy faszystowskie kulokrady! – krzyknąłem, na co oni zareagowali natychmiastową ucieczką, ale po sekundzie lub dwóch, Freitag zawrócił i spojrzał na mnie z tym swoim durnym, bezdusznym uśmiechem i dołeczkami w policzkach. Gdybym mógł, to bym go chętnie ucałował w te dołeczki. Najlepiej pięścią albo jakimś innym krzesłem.
- No proszę, proszę. Czyżby królewna postanowiła zaszczycić nas swoim widokiem? – spytał wciąż się śmiejąc.
Nie odpowiedziałem.
- A teraz księżniczka zamilkła i się nie odezwie, dopóki książę na białym koniu nie podejdzie do tej nędznej szmaten laten? Ups... Przepraszam, ja już tu jestem.
Co za chuj, pomyślałem.
- Miło mi cię widzieć – powiedziałem słodkim głosikiem.
- Oboje dobrze wiemy, że to nieprawda. Najchętniej to byś mi przywalił tym czymś – wskazał głową na pucharek, który wciąż ściskałem – w zęby. A ja równie chętnie wysłał cię w rakiecie bezzałogowej na słońce. Albo lepiej! Wysłałbym cię do Niemiec na wakacje! Blisko domu Severina.
Zastygłem, a z rąk wyleciała mi nagroda. Nie. On dobrze mnie znał. Zbyt dobrze. Pieprzone niemieckie psychologi i inne Freudy czy kto tam był...
- Ha! Mam cię! – krzyknął Richard tryumfalnie.
Wtedy zobaczyłem skradających się korytarzem Domena, Laniška, Tepeša i stworzenie wydające dźwięki niemożliwe do słuchania bez stracenia przy tym słuchu. Czyli Krafta. Szli mi na odsiecz! Nie pozwoliłem ujść moim emocjom na zewnątrz, przez co Freitag miał niezłą nauczkę! Już więcej króla królów drugiego miejsca nachodzić nie będzie!
Zaczęło się od „niewinnej” arii w wykonaniu Krafta, co ogłuszyło Freitaga. Potem Domen i Jurij złapali go za ręce i założyli knebel na usta, po czym zarzucili na niego kombinezon różowego króliczka, a na deser domalowali mu na twarzy słodkie wąsy i serduszkowaty nos. Anže w tym czasie wyciągnął telefon i włączył aparat, i już miał zrobić zdjęcie, kiedy nagle podszedł do Ryśka i narysował mu na czole wielkiego, różowego, kształtnego karniaka. Dopiero wtedy zrobił zdjęcie i wysłał je wszystkim osobom z narciarskiego światka. Od Freunda zaczynając, przez Forfanga i Hayböcka przechodząc, do samego króla Waltera.
- Ha, ha, ha! – śmiał się Lanišek. – Taki piękny króliczeł! Tylko coś natura źle podziałała i ruchać będziesz czołem!
Skąd u niego takie wyrażenia?! Będę musiał z nim ostro pogadać... Ale na razie mogłem się z tego śmiać co nie miara!

14 XII 2015, niedziela

Fuck yeah!
Nareszcie...
...pozbyłem...
...się...
...drugiego...
...miejsca!
Ja nareszcie wygrałem w tym kurewskim sezonie! Na ruskiej ziemi... Pokonałem szwadron antyprevcowy, czający się na mnie w powietrzu i wylądowałem na najwyższy stopień podium! Razem ze mną byli moi kochani chłopcy – Michael H. i Johann F.! Czemu kochani? To trochę skomplikowane...
Po powrocie do hotelu dostaliśmy skromny dar od Denisa w wysokości 10 butelek wódki na głowę i uciekliśmy do schowka na miotły, aby żadne świnie, które nie były na podium (czyt. sraj się Żyła i inne osobniki jemu podobne, na przykład Wanki), nie dopierdzieliły się do naszych cennych skarbów. Forfang był na tyle inteligentny, że wziął ze sobą karty, abyśmy się nie nudzili podczas monotonnego picia alkoholu. Przecież wlewanie w siebie setek litrów alkoholu jest takim nudnym zajęciem... Hayböck załatwił popitę, a ja ogórki. Słowem: mieliśmy raj na dwóch metrach kwadratowych. Ale co to tam! Podobno nie liczy się wielkość...
Więc zeszliśmy się do schowka numer 256D. Każdy z nas przychodził po kolei. Oczywiście w pełnej konspirze. Ja miałem stawić się w kantorku jako drugi (kurwa...), tuż po Forfangu. Kiedy wszedłem do pomieszczenia zastał mnie bardzo miły widok, albowiem Norwegowie też czasem mają serce i rozum (he he, jak w Neostradzie) i ten jakże mało homo sapiensowaty człek, pełzający na dwóch nogach o szlachetnie niewiadomym dla mnie nazwisku, rozłożył na podłodze kraciasty kocyk, na którym leżał koszyk pełen kanapek. To od razu wywołało uśmiech na mojej twarzy. Poczułem smak dzieciństwa, kiedy w wieku 5 lat biegałem sobie po kwiecistych, górskich łąkach, delektując się rześkim powietrzem na całej powierzchni ciała i brakiem jakiegokolwiek odzienia, nie licząc skarpetek (tak po Polsku). Jak taki „get de polisz luk” wskakiwał na koc piknikowy i od razu wkładał głową do koszyka na jedzenie i wpierdzielał wszystko, co tylko dało się zjeść. Aż mi się łezka w oku zakręciła na to wspomnienie.
Wyciągnąłem swój prowiant, po czym wydobyłem z kieszeni telefon, wybierając numer Hayböcka.
- Prevc do bazy – zameldowałem tak, jak się umawialiśmy.
W tym momencie Michael prawdopodobnie wychodził z pokoju, rozglądając się, czy Kraft nie uczepi się zaraz jego nogi, sugerując, że Hayböck go zdradza z inną i w tym momencie idzie na potajemną randkę. Byłem szczerze zdziwiony, kiedy 5 minut później Hayböck wszedł do pomieszczenia. Ale wtedy stało się jasne, jak oszukał system. To znaczy, jak oszukał skomplikowany system kamer i wykrywaczy Krafta. Chłopina przebrał się po prostu za jakąś azjatycką murzynkę z Australii czy coś w tym stylu i wyszedł niezauważony z pokoju. Dopiero w schowku zrzucił swój strój – kostium godny nagrody Nobla albo co najmniej Oskara.
- Obiekt 3 do bazy – zameldował się i wtedy cała nasza mała gromadka przystąpiła do Wielkiego Otwarcia butelek z boskim trunkiem.
- Za dobry konkurs – wzniosłem toast, unosząc szkło do góry.
- Za dobroć Ruskich – zawtórował mi Forfang.
- Za miły wieczór – dodał Hayböck.
Wtedy wszyscy przyssaliśmy się do gwintu. Przyjemny alkohol potoczył się przez mój układ pokarmowy, postanawiając zatrzymać swą wędrówkę w żołądku. Gdy wypiłem tak około pół butelki, osunąłem się na ziemię po ścianie, powoli czując działanie trunku. Zaraz po mnie zrobił to Michael. Wypiliśmy mniej więcej tyle samo.
Po chwili zorientowałem się, że Forfang nadal stoi, a gdy uniosłem na niego wzrok, ostatnia kropla spłynęła do jego gardła. Mocny zawodnik. W tej Norwegii to się chyba pije herbatkę z wódką. Musieli przyjąć ten zwyczaj z Rosji.
Widząc mój wytrzeszcz, Johann wzruszył ramionami, po czym usiadł jak gdyby nigdy nic. Tylko ten jego typowo Laniškowaty uśmiech mnie nieco niepokoił. Pod naporem mojego spojrzenia, sięgnął do kieszeni na dupie i wyciągnął z niej karty. Piękną, nową talię. Nie wiem, czy wspominałem, ale lubię karty. Szczególnie kiedy gram o coś. Powiedzmy... umiem dobrze oszukiwać.
- Od czego zaczynamy? – spytał Forfang.
- Obojętne – powiedział Hayböck.
No i zaczęliśmy grać, popijając powoli (kto jak kto) wódkę. Było tak jakoś głupio cicho. Atmosfera siadła, chociaż nikt nie powiedział, że przynajmniej przez chwilę stała. Punkt kulminacyjny nastąpił przy 3 butelce, kiedy, no ja nie wiem, jak doprowadziłem się do takiego stanu, że pieprzenie głupot to normalna rzecz i nic sobie nie robiłem z irracjonalności moich pomysłów.
- A może by tak poker? – zapytałem, nie czując języka w gębie. Chyba mi go ujebali... Oboje skinęli głową, ale żeby było ciekawiej, dodałem: - Ale taki rozbierany.
Japierdolekurwasramzeswojejgłupotypowszechnej!
Nagle ożywiony Johann uśmiechnął się i energicznie skinął głową.
- O tak! Rozbierany! – powiedział podekscytowany. Nie wiem, czy to alkohol zmienia jego orientację, czy jest jakiś taki niewyżyty seksualnie. Może to prostu pedofil, krążący na skoczni i gwałcący wszystkich, co popadnie, a potem jak gdyby nigdy nic idzie sobie skoczyć na podium. Hmm... Ciekawa teoria. Muszę to kiedyś sprawdzić. Albo lepiej nie. Bo to oznacza, że już w tym momencie jestem potencjalną ofiarą gwałtu.
- Może być. Mam doświadczenie. Ja i Stefanek – zaczął Michael, ale mój wytrzeszcz kazał mu zamknąć jadaczkę, aby nie powiedział o jedno słowo za dużo. Chociaż to już było za dużo. – Po prostu chciałem przez to powiedzieć, że tak.
Westchnąłem ciężko, chcąc jeszcze cofnąć swoje słowa, ale te dwa pedofile by mnie przegłosowali. Matko bosko! Gejoza się rozrasta na świecie, a tyle fajnych dup cierpi z braku faceta...
Grę zaczęliśmy ciekawie, bo już po 30 sekundach Forfang pozbył się bluzy i koszulki. On to chyba specjalnie robił. Ale mniejsza z tym. Najgorszy moment nastąpił wtedy, kiedy Johann miał na sobie zaledwie jedną skarpetkę, Michael koszulkę i skarpetkę (on to chyba jest istotą pozbawioną logiki, bo zamiast najpierw wypierdzielić buty, to dobrał się do swoich spodni!). Ja utrzymywałem się w miarę dobrze. Wśród właściwie nagich facetów czułem się jak jakiś ksiądz! Chłopaków chyba wnerwiał fakt, że nie możemy sobie zrobić walki na miecze (dopadło mnie porosyjskie zboczenie...), bo oboje patrzyli na mnie gniewnie.
- Ściągaj te galoty, Prevc – rozkazał mi Hayböck.
A takiego wała jak Rosja cała!
Pokręciłem głową.
- Nie obchodzą mnie twoje głupie ideologie – rzucił Forfang. – Ściągaj. Ale. Już.
- Nie weźmiecie mnie żywcem! – krzyknąłem, próbując otworzyć drzwi, ale jak się okazało, ten głupi Norweg je zamknął.
- Nie wierzysz w nas? Michi ma doświadczenie w tych sprawach – burknął znudzony moją naiwną próbą wykręcenia się od striptizu Forfang.
- Nie przesadzaj, Johann. To było tylko raz i dawno temu... – wtrącił zmieszany Hayböck.
Co me uszy wtedy usłyszały! To była jakaś gejowska telenowela ostro okrapiana alkoholem. Nie wiem czemu, ale pod koniec tej rozmowy stałem przed tymi istotami bez niczego na sobie. Jednak, w razie czego, gdybym czuł się bardziej nieswojo, niż powinienem, przewiązałem bluzę w pasie. Patrzyłem na nich jak jakiś debil, gdy obgadywali seksualność Krafta. Ciekawych rzeczy się dowiedziałem. Ale aktualnie ich nie pamiętam, bo poziom mojego upojenia alkoholowego w momencie, kiedy omawiali tę sprawę był zbyt wysoki. Zbyt. W końcu zgodziłem się rozebrać!
- Ekehehem... – chrząknąłem, aby zwrócić ich uwagę i zrobiłem pozę numer 258, czyli „get de London luk”. – Suprajsa wam zrobiłem!
Mówiąc to, popełniłem życiowy błąd, bo te małe oczka Forfanga urosły do rozmiarów Jowisza i patrzyły na mnie z nieukrywanym zacieszem. Sięgnęliśmy wtedy wszyscy po wódkę, aby to oblać. I w ten sposób już do reszty przestałem kontaktować. W mojej głowie pozostała tylko mgła wspomnień. Na jednym z nich stoimy w trójkę na dachu hotelu, tańcząc makarenę, na drugim robimy konkurs piękności w pokoju Waltera, na trzecim biegamy nago po parku, strasząc ruskie prostytutki, na czwartym jedziemy pociągiem do Mongolii, a na piątym opijamy mój sukces w konkursie na najlepszy układ choreograficzny. W Mongolii. Poza tym na dachu krzyczeliśmy, że jesteśmy panami świata, zamierzając się do perfekcyjnego skoku z 10 piętra. Z telemarkiem. Niestety albo stety ktoś zdążył odkryć trzech drących ryja facetów na dachu na czas i uratował nas przed skokiem. Uciekliśmy wtedy na nindżę, wpadając przez okno do pokoju niemieckich świń – Wellingera i Wanka. Dobrze, że nie pamiętam szczegółów, bo pewnie robiłem mu tam inscenizację kung-fu pandy. Albo modliszki czy coś w tym stylu.
A teraz przejdę do sedna: czemu „moi kochani chłopcy”. Tak się zżyliśmy w ten wieczór, że teraz jesteśmy takimi BFF. Bo kto – jeżeli moje wspomnienia są prawdziwe – jeździ z byle kim do Mongolii? Kto robi takie spontaniczne wyjazdy i bierze tam udział w konkursach tanecznych?
Tylko Kraft się obraził na Hayböcka, na mnie i Forfanga, bo „to zdrada – Kraft jest tylko jeden! Nie zastąpisz mnie jakimiś nimi! Jestem twój na wieki, a oni cię co najwyżej w dupę pocałują, a ja jestem zdolny na coś więcej”. Także, że tak... Stefan musiał przeżywać apogeum swojego weltschmerza. Chyba postanowi zmienić orientację na... hetero. Jedno jest pewne: Kraft cierpiał w Rosji z miłości.

°~°~°~°~°~°

Zjebałam. Wiem o tym. Miałam ambitniejsze plany, ale na drugim blogu czas mnie też goni i pasuje się za to poważniej zabrać. Ale wracając do tego gówna i ogótoie spraw prevcowych... Japier-papier! Pero ma już kulę! I nie, nie wiedziałam o ty!, że to może się wydarzyć, podczas gdy drugi Freund tracił do niego 599 punktów. Te pieprzobe szwaby to mają zdolności nadprzyrodzone do kradziejstwa trofeów, ale na szczęście jie tym razem. Fuck yeah!
Dlaczego wesrałam (ohoho! nowe słowo!) tutaj wątek miłosnt Krafta i Hayböcka, pytacie? Czemu nie. Naoglądałam się memów. I tyle. Poza tym... ja to ja. Pieprzyć normalność i te sprawy. Peace and gówno z makiem.
Niestety żegnamy Raszję i przechodzimy do Szwajcarii. Będzie się działo! W każdym razie szykujcie sdię na dużo Ammanna i nawiązań do Ziobry. Hihihihihi...
Pozdrawiam ;***


P.S. Jestę mistrzę. Oddałam dziś opowiadania na konkurs. Jeśli będzie zainteresowanie, to dam linka dp nich. Wyszły mi zajebiście.
P.S.2. Przepraszam, ale na drugim blogu rozdział będzie trochę później. Ten tydzień miałam ciężki, ale dalej już będzie luźniej, także ten... Proszę o wyrozumiałość :3

6 komentarzy:

  1. Kurwa, nie wiem jak zacząć... Znowu! :/
    Putin. Putin wszędzie!
    Peter, banany się je, nie wpycha w ciemne miejsca! Nawet Gimper to wie. Tylko tak możesz zostać "Pierdolonym Lotnikiem" ;)
    Kamil chyba się Quo Vadis naczytał przed snem. Ale czemu taki pyskaty? Skończ waść, wstydu oszczędź!
    Freund Akbar! ♥
    Rysiek, a ja cię za takiego porządnego chłopczynę brałam... Aaaa, przepraszam, niemieckie obywatelstwo, to wszystko wyjaśnia :/
    Peter, a czy w twoim dzieciństwie też się wódę waliło? :P Bo wiesz, to bardzo w stylu "polisz luk", także ten... :P
    Wiedziałam, czułam, że Forfang to jakiś homo nie wiadomo jest. Podobnie jak Michi, ale jego związek to jest chociaż oficjalnie potwierdzony. Sam Wielki Wódda tylko wie, z kim notorycznie sypia Johann, ale lepiej będzie, jak zostawi to dla siebie. Fanki będą zawiedzione.
    Chwila, on ma przecież dziewczynę! Co tu się odpierdala?! Rosja zmienia ludzi, #potwierdzoneinfo... o.O
    Nie mogę się doczekać Szwajcarii. Ammanna aka. "Popieprzonego Precla" rozumiem, ale Jasiek? Ciekawie!
    Wybacz za krótki komentarz i takie bardziej masło maślane, ale godzina nie ta :/
    Pozdrawiam i duuuużo weny życzę! :))
    P.S. Ja nadal czekam na wiadomość od Władzia o przekazaniu mi należnej części Ukrainy! Solidnie na nią zapracowałam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezus, przecież to "Potop" był... A ja o 5 walczę z polskiego na koniec roku. Wstyd!

      Usuń
    2. Dziękuję :3
      Ej!, nie niszcz Peterowi życia! Przecież jak on mówi, że banany wkłada się do... to tak jest. Koniec. Kropka.
      Co ty masz do Kamila?! On tu cierpi dosłowny ból dupy!
      Gejoza szerzy się po skokowym świecie. Fanki mają ból dupy. Michi i Stefan przeżywają miesiąc miodowy od kilku lat. I cholera wie jeszcze, kto głosi teorię równości. A kto pali tęczę.
      Hmm... Chyba trzeba będzie tu wpierdzielić wątek z Celinką. Tylko kiedy i gdzie?...
      "Polisz luk" jest najlepszy. Internety wiedzą to najlepiej, w porównaniu do Peterka. Ale co zrobisz jak nic nie zrobisz? No nic nie zrobisz.
      Ale mi się dzisiaj pieeer...dzieli. Piszę głupoty bez ładu, bez skpadu.
      P.S. Władziu do Ukrainy dorzuca jeszcze demona. Przepraszam, Demona, który wynagrodzi Ci męki z moją chorą twórczością w dzieciach.
      P.S.2. E tam, pomylić "Quo Vadis" z "Potopem" to nic. Znam kogoś, kto wymyślił sobie Jana Kochanowskiego z CZARNOBYLA.
      Pozdrawiam ;***

      Usuń