piątek, 29 stycznia 2016

3. Kocham cię jak Finlandię!

26 XI 2015, czwartek

Ach, Finlandia! Gdyby był to post na fejsbuku dałbym „lubię to”. Kocham wszystko, co fińskie. Fińskie skocznie, fińskiego Mikołaja, fińskie dziewczyny, fińskie ciemności zimą, fińską-polską wódkę, fińskie odwoływanie kwalifikacji, fiński brak mojego brata... Ale przede wszystkim fińskie balangi u Piotrka Żyły.
Korzystając z okazji, że nie było dziś kwalifikacji, mój wspaniały kumpel z Polski (nareszcie był czas, aby poznać tego super gościa!) Piotrek wyprawił malutką, taką malusieńką, po prostu pyci, pyci imprezę, która była tak mała, że można ją było nazwać Rosją wszystkich imprez. Cały skoczny świat będący w Finlandii udał się wtedy do Żyły. Był tylko jeden warunek uczestnictwa... Każdy musiał coś przynieść. Ja, razem z całym słoweńskim teamem, wziąłem bigos, który specjalnie zacząłem gotować na tę okazję. Ja byłem szefem kuchni, Lanišek zastępcą szefa, Robert kucharzem pomocniczym, a Tepeš pracował na zmywaku. (Reszta ekipy tylko oglądała nasze magiczne wyczyny w kuchni, a potem, phi!, perfidnie podpięli się pod nasze 5-gwiazdkowe danie!!!)
Mam takie podstawowe pytanie: jak ci Polacy mogą robić takie coś do jedzenia?! Najpierw kiełbasa, kapusta, grzyby, woda, kapusta, ogórki, udko z kurczaka, pomidory, papryka, ziemniaki... Albo oni naprawdę jedzą coś takiego, albo Lanišek postanowił wymyślić swój własny przepis na danie. Po dłuższym namyśle i przypomnieniu sobie reakcji wszystkich zebranych na to jakże pyszne danie, uznaję jednak, że mój wspaniały kolega od narty i kuchni miał ambicje na stanie się słoweńską Geslerową. (BESOS!!!)
W każdym razie, my przynieśliśmy gar bigoso-podobnego czegoś, Francuzi przyjechali na wózkach sklepowych pełnych eleganckich serów pleśniowych i starych wykwintnych win, Czesi sprowadzili knedliczki prosto z Czech, Niemcy wtoczyli się z beczkami piwa (tylko wtedy, przez ten ułamek sekundy lubiłem tych pieprzonych Niemców), Austriacy przynieśli kotlety schabowe, Włosi zaopatrzyli nas w tony makaronu i pizzy, Japończycy złowili ryby w pobliskim jeziorze i zrobili sushi, Finowie przywieźli lód, dużo lodu, Norwegowie zajęli się sprowadzeniem tego, co należało do ich specjalności, czyli po wycieczce do sex-shopu przynieśli siatki pełne różnokształtnych stringów, kolorowych króliczych uszek, egzotycznych kubków w niecenzuralnych kształtach, jaskrawych boa oraz rur do tańca. Najbardziej jednak kocham Rosjan. Moi mili!!! Wybawiciele!!! Putinianie przynieśli czysty spirytus i ogórki. Rozstawili cały kram w rogu pokoju i handlowali towarem. Gdyby nie oni, na nic zdałaby się cała Finlandia Polaków!
Kiedy weszliśmy do sali zastał nas dosyć ciekawy widok... Na prowizorycznej scenie zrobionej z kilku drewnianych skrzynek grał nowopowstały zespół z Austrii - Hay-Kraft. Jak można się łatwo domyślić, tworzyli go Stefan i Michael. Kraft był wokalistą, a Hayböck grał na, o matko bosko!, gitarze. Ale zapierdalał z tym graniem! Ja nie wiedziałem, że chłop ma taki talent. W porównaniu do jego kolegi na wokalu... MOJE BIEDNE USZY!!! Do tej pory słyszę w głowie odę na cześć Kuusamo i jazgot Krafta.
Przy drzwiach stało stoisko wróżbity Macieja. Macieja Kota. Wróżył przeszłość zalanym Niemcom. A te głupie szwaby były na tyle głupie, aby nie ogarnąć, że opowiada im to, co już było. Zawsze powtarzam Laniškowi, kiedy zachowuje się jak debil, że jest głupi jak Niemiec. Ale wtedy nabrało to nowego znaczenia i ma opcji żebym kiedyś znów tak nazwał mojego kochanego, wiernego, uczynnego, pomocnego, pijanego Anže. Szczególnie to jego ostatnie wcielenie, bo wtedy można go określić jako „Przygarnij kropka”.
Podszedłem do barku prowadzonego przez Stefka Hulę i po krótkiej rozmowie i 20 kieliszkach wódki (Polskie! Finlandii!) odszedłem bawiąc się w narciarza alpejskiego, robiącego slalom.
Nim zdążyłem się zorientować, stery imprezy przejęli królowie wszelkich balang, mistrzowie szampańskiej zabawy, erotyczne maszyny, wzbudzające achy i ochy u wszystkich dziewczyn na całym świecie – Norwegowie. Wtedy zaczęło robić się fascynująco. Jedną z rzeczy, za którą jestem im wdzięczny jest to, że zrzucili Krafta i Hayböcka ze sceny, a raczej rozwalonej już sterty desek. Po prawej stronie sceny stanął Forfang, a po lewej Tande. Oboje trzymali jakieś cuś w rękach, niepokojące trzęsąc tą częścią ciała, która zazwyczaj tkwi w ukryciu. Między nimi siedział na krześle Gangnes.
- Nadeszła wiekopomna chwila! – krzyczał. – Moment, kiedy czas stanie w miejscu, pozostawiając was pod naszą norweską łaską! Już zaraz każdy z was poczuje się wolny i ubierze nasze kolorowe imprezowe uniformy! A teraz wszyscy doliczmy do 10, aby otworzyć NAJLEPSZĄ! IMPREZĘ! W WASZYM! ŻYCIU!!!
10!
9!
8!
7!
6!
5!
4!
3!
2!
1!
0!!!
Konfetti trzymane przez Forfanga i Tande wybuchły, a kryjący się u ich stóp Hilde i Fannemel wyskoczyli do góry, ściągając z Andrów niebieskie kombinezony. Przed oczami wszystkich pojawiły się dobrze mi znane stringi z naszytym wizerunkiem słonia. Johann tym razem wybrał niebieskiego. Tande jednak musi się udać po rozum do głowy, bo ubrał różowego.
- O kuźwa! – krzyczał głosem będącym odbiciem zbyt dużej ilości butelek Finlandii. – Jak je ubierałem to były zielone! Tom!!! Masz mi je natychmiast przebrać! Tu i teraz!
Hilde pokręcił trochę głową, ale po kilkusekundowej namowie Daniela, przełamał się. I zrobił to. Na oczach wszystkich. Kiedy to zobaczyłem, od razu pomyślałem, że Norwegowie to cholerne roboty stworzone tylko po to, aby spełniać seksualnie wszystkie baby na całym świecie. Bo to, co kryją pod warstwą spodni, kombinezonów, bielizny i kto wie czego, było... No dobra, przyznam z bólem – DWA razy większe od tego, czym ja mogłem się poszczycić. Już drugi raz! Co oczywiście nie zmienia faktu, że też należę do nielicznej grupy facetów 15+.
Po kilku sekundach przed naszymi oczami stał już Tande w zielonych stringach, tym razem z naszytą twarzą Waltera Hofera. Dobrze, że Króla nie było wtedy na naszej balandze! Tande zostałby specjalnie puszczony jutro w złych warunkach, o ile nie zdyskwalifikowano by go.
Kiedy wszyscy wpatrywali się w Tandego, Stjernen wszedł na scenę.
- Kto chce?! – zaczął krzyczeć, wyciągając z siatki parę kolorowych stringów.
Ja oczywiście prychnąłem w pogardzie do tego pomysłu, ale wtedy wszyscy wybuchli krzykiem, podnosząc do góry ręce jak dzieci w przedszkolu.
- Deszcz stringów!!! – ryknął Fannemel, pomagając rzucać materiałem.
Wszyscy zaczęli się rzucać na poszczególne wzory, a potem, jak gdyby nigdy nic, ubierali je na środku pomieszczenia. Stojący obok mnie Boyarintsev ubierał właśnie gustowne pomarańczowe stringi z tygrysem na przodzie. Zacząłem wzdychać, użalając się nad losem nowoczesnych skoków, kiedy dostałem zielonymi stringami z żabą w twarz.
- Moje! – wrzasnął Lanišek, ściągając je z mojej głowy. Spojrzałem na niego pytająco, na co odpowiedział: - Kocham żaby, dlatego czasem nazywam cię żabcią, Peterku mój ty kochany.
Były dwie opcje: 1) był zalany w trzy dupy, 2) był gejem. Znając Laniška, to i jedna i druga odpowiedź są prawidłowe. AHA. 
Po chwili poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem Kamila, trzymającego granatowo-złote stringi w dłoni. Ku mojemu zaskoczeniu, takie same miał na sobie. Na przodzie naszyty był orzeł. I to nie byle jaki. Duży i okazały. Nie wiedziałem, czy długi dziób był zasługą czegoś większego pod spodem, ale postanowiłem nie drążyć tematu.
- Bliźniacy? – podał mi trzymane w dłoni identyczny materiał. Spojrzałem na nie, próbując się szczerze uśmiechnąć. Po chwili namysłu wziąłem je do rąk i postanowiłem się w nie przebrać. W końcu trzeba ratować przyjaźń z Kamilem w każdym calu! – Ja  Severin mamy takie same, więc będzie miło jeśli ty też będziesz naszym bliźniakiem.
Wtedy zza pleców Kamila wytoczyła się ta żmija. Ta perfidna żmija, która ukradła mi przyjaciela! Freund...
Zmierzyłem go wzrokiem i rzuciłem stringami na ziemię.
- Ach tak?! Czyli teraz on jest twoim nowym BFF?! – zacząłem krzyczeć jak debil. – Zostaw mnie już w spokoju! Wybrałeś jego, to szlajaj się z nim!!!
Wypadłem z pomieszczenia pełen złości. W oddali widziałem jeszcze jak wszyscy ubierają sobie kolorowe boa dopasowane kolorystycznie do stringów. Byłem tak wściekły, że nawet nie miałem ochoty się z nich śmiać. Przed oczami migały mi sceny jak Norwegowie zaczynają kurs tańca na rurze, Korniłow rozdaje ostatnie butelki spirytusu za darmo, a Japończycy gadają po Japońsku z Piotrkiem Żyłą. I on ich rozumiał.
Być może alkohol uderzył mi do głowy za bardzo, ale ściągnąłem swoje całe ubranie, rozrzucając je po całym korytarzu i, znalazłszy stringi takie same, jakie miał Piotrek, ubrałem je. Białe z uroczym kotkiem. Musiałem wyglądać w nich przesłodko. Zresztą, jak zwykle...
Podszedłem do Żyły i, jak gdyby nigdy nic, jakbym nie pożarł się przed momentem z moim przyjacielem o stringi, klepnąłem go w ramię.
- Jajamikiwajakotako – powiedział Piotrek. Po chwili otrząsnął się i dodał: - Przepraszam. Prowadzę skomplikowane zakłady z Japońcami o to, czy jutro odbędą się zawody. Itō, Takeuchi i Sakuyama uważają, że będzie jutro konkurs – normalnie. Kasai i ja uważamy, że nie ma szans. Choi i Zhaparov wstrzymali się od głosu.
Spojrzałem na Żyłę.
- Ale... Choi i Zhaparov nie są z Japo...
- Co?! – Piotrek spojrzał na nich. – A niech mnie! Pomyliłem się, he he he! W każdym razie założyliśmy się o butelkę sushi. Podobno dobra Japońska wódka.
Sushi to surowa ryba, chciałem go poprawić, ale uznałem, że lepiej nie utrudniać życia Japończykom. Później się dowie. Ciekawe, czy mu posmakuje...
Po chwili przysłuchiwania się ich rozmowie i wypiciu jednej butelki Finlandii, odszedłem, aby pooglądać jak Hilde i Forfang uczą zmasakrowanych Austriaków tańca na rurze. Postanowiłem do nich dołączyć. Wypadło na to, że moim instruktorem był Forfang, a w grupie uczniów znajdowali się Kraft, Poppinger, Hayböck, Wank i Klimov. Oczywiście wybrałem rurę z dala od Wanka. Jeszcze czego! Będę tańczyć na rurze w towarzystwie szwabów, którzy wyglądają pięknie i seksownie tylko wtedy, kiedy jest ciemno, a poza tym mają worek założony na głowie.
Kiedy rozkminiałem brzydotę Niemców, Wellinger stanął przede mną. I całe moje rozmyślania chuj strzelił! Te jego idealne niebieskie oczy i sterczące na wszystkie strony blond włosy, które wręcz wołają, aby zatopić w nich dłoń...
Patrząc na jego usta poruszające się powoli, składające kilka prostych słów, nie było dla mnie niczego bardziej idealnego.
- Peter!!! Słuchaj mnie! – wydarł się Wellinger. 
- Co, co, co? – powiedziałem, próbując uciec od rozmyślań nad idealnością tego Niemca. (A co mnie martwiło najbardziej? Że właśnie się zakochałem w NIEMCU!!!)
- Johann wymyślił, abyśmy dobrali się w pary i tańczyli ze sobą. Pomyślałem, że może... Ty i ja – zaczął się jąkać, patrząc na ziemię. – No wiesz, zatańczymy razem coś mega erotycznego. W końcu ty jesteś taki piękny i idealny, a ja taki...
- Piękny i idealny – wyrwało mi się.
- Naprawdę? W takim razie... Będziemy razem wyrywać wszystkie laski na całym świecie! – Andreas, który cieszy się jak dziecko... Nic piękniejszego na świecie nie ma! No dobra, ten widok znajduje się w TOP3 najpiękniejszych rzeczy na świecie.
Po półgodzinnym kursie nauczyciela Forfanga, tylko ja, Wellinger, Hayböck i Kraft trzymaliśmy się jako tako na nogach. Johann uznał, że w 5 możemy razem wystąpić przed resztą skokowego świata. Wtedy wyskoczył Hilde i zaproponował konkurs – Team Seksiak Hilde vs. Team Seksiak Forfang. Przeciwko nam stanęła żelazna, pijana 5: Hilde, Fettner, Asikanen, Kot i Fannemel.
- Sam sex – uznał Tom, prezentując swoją drużynę. – Może poza Laurim...
- Ej! Ja to słyszę! – oburzył się Fin.
- Wiem. Też cię kocham – odparł Hilde, patrząc na Asikanena swoim słodziutkim wzrokiem. – A teraz do boju, drużyno! Wygra sam sex!!!
- Och, Tom, ale to przecież zawody drużynowe, nie indywidualne – rzucił Forfang, szczerząc się niemiłosiernie. Wtedy uznałem, że jednak mógłby dołączyć do naszego małego sojuszu: Prevc, Wellinger & Forfang. Bjuti!!! – Gdyby miał wygrać sam sex, wygrałbym ja.
Nie, jednak by się nie nadawał. Albo jest taki pusty, albo taki pijany, że uznaje się za Zeusa skoków narciarskich. Czyli za Waltera Hofera.
- A idź ty głupi! – krzyknął pijany Michael. – Ja bym wygrał.
- Nie, bo ja! Sex 30 plus zawsze spoko – dorzucił Fettner.
- Phi! To ja tu jestem najsłodszy, najseksi, najmilszy, najmiększy, najwspanialszy – zaczął wyliczać Kot. – W końcu wszystkie koty takie są.
I wtedy wybuchła kłótnia i cały konkurs tańca na rurze poszedł się srać. Nie chciałem brać udział w tej kłótni, więc odszedłem. Przechodząc obok grupki robiącej karaoke, obrałem nowy cel. Co prawda, nie wiem, czy trójka, to już grupa, ale mniejsza z tym. Uśmiechnąłem się do Murańki, Huli i Laniška (Jest!!! Znalazł się mój skarb!!!).
- Mogę się dołączyć? – spytałem niepewnie.
- Tak! Zrobimy konkurs Słowenia kontra Polska! – wybuchnął radosny Klimek.
Czy wszyscy po pijaku chcą robić konkursy? Najwyraźniej tak, więc nie chciałem być gorszy, czy też inny...
- Dobra – odparłem radosny. – Co śpiewamy?
Lanišek wskazał dłonią na ekran komputera. „Wrecking ball.”
- Serio? – spytałem.
- Przegłosowane, Peter. Wszyscy to wybraliśmy – powiedział Hula.
Ostatecznie się zgodziłem. Co prawda z trudem, ale jednak. Przekonało mnie to, że przepijaliśmy każdą zwrotkę kieliszkiem, a śpiewaliśmy to kilka razy.
Potem tego pożałowałem, a dokładniej moje uszy. Dobra rada: nigdy nie pozwalaj pijanym facetom śpiewać piosenki Miley Cyrus! To się potem źle skończy!!!
Po 5:30 zalazłem się już w pokoju. Nie wiem jakim cudem, ale ostatnie co pamiętam, to to, jak razem z Fannemelem tańczyliśmy na dachu hotelu, krzycząc, że jesteśmy królami świata oraz rekordzistami w długości. (Nie wiem, czy dodawaliśmy, czego długości.) Ja i Anders to chyba teraz tacy dobrzy przyjaciele. Skoro Kamil mnie opuścił, niech wie, że ja mam go już gdzieś. Później obraz się urwał.

27 XI 2015, piątek

O kuźwa! Jaki kac!!! I na co było mi to picie? To boooooooooooooooli!!!!
Ale lepiej pić i mieć kaca, niż nie pić. Tylko co z tym kacem? Nie jest dobry, to na pewno. Ale czy jest aż taki zły? No nie wiem. Przywykłem. Czasami jest dobrym treningiem na skupienie. Wstań rano za potrzebą i traf do kibla mimo bólów głowy, które nieraz sprawiają, że wszystko przed twoimi oczami się potęguje albo pierwiastkuje. Czyli taka mała lekcja matematyki.
Aha! Czyli jednak kac jest mistrzowski! Bo czym byłoby życie bez kaca? Kac jest iście powiązany z piciem, a – jak mawiają w Polsce i bardzo się z nimi zgadzam – bez picia nie ma życia!
Dobra, przestanę filozofować!
Więc dzisiaj miały być zawody. I kwalifikacje. I treningi. Ale wszystko poszło w pizdu...! Walter zapoznawszy się z sytuacją i poznawszy stan trzeźwości wszystkich z nas uznał, że zawody należy odwołać. Niestety wszyscy związkowcy z każdego związku narciarskiego w danym kraju sprzeciwili się temu, uznając, że zawodnicy nie mogą stracić dobrego imienia, że muszą być niepijącym wzorem do naśladowania i z takiego powodu nie można odwołać zawodów. No to nasz kochany Walter wpadł na genialny pomysł! Polegał on na tym, aby ustawić pod skocznią tysiące wiatraków tak, aby każdy wiał z innej strony, a potem przenosić co chwilę zawody z powodu złych warunków atmosferycznych, czyli zrobić klasyczne Kuusamo.
Ja nie wiem jakim cudem nikt się nie zorientował, że to przez wiatraki, bo szum był tak duży, że przestałem słyszeć koła zębate poruszające się w głowie Laniška, kiedy próbował myśleć, z czym u niego bardzo ciężko. (Zastanawia mnie, jak takie coś może oddychać i patrzeć jednocześnie, a jeszcze do tego skakać w tym samym czasie to już w ogóle...)
W każdym razie ostatecznie decyzję o „przypadkowym” odwołaniu zawodów podjęto dopiero około... W Finlandii było ciemno, co nie jest dziwne, ale jak zapytałem się jakiegoś Fińskiego skoczka, nazywał się jakoś Hujo Oiaja, to powiedział mi, że jest 20. No to dobra, pięć godzin na skoczni z życia wzięte. I ten kac!
Czekaj! Wróć!... Juho Oiaja... Moje myśli naprawdę wędrują dziś w bardzo złym kierunku, tym bardziej, że dowiedziałem się, że podczas tego okresu, kiedy nic nie pamiętam, Wellinger się tak upił, że zaciągnął mnie do kibla (dosłownie zaciągnął) i... spróbował zgwałcić.
Wracając jeszcze do wczoraj: cofam to wszystko o cudowności szwaba Wellingera. Byłem zbyt pijany. I on też. Dzisiaj na skoczni omijaliśmy się szerokim łukiem. Jak szedłem środkiem drogi, to on specjalnie się cofał. Oboje byliśmy i jesteśmy zbyt zażenowani tym, co działo się wczoraj. I przez to pijactwo mam kolejnego wroga z Niemiec. Wroga, dokładnie. Nikt, nic, ani żadna sytuacja nie może podważać mojego rozsądku!

28 XI 2015, sobota

Hmm... Chociaż dzisiaj nie mieliśmy kaca, to po jednym treningu i kilkudziesięciu skokach w konkursie postanowiono, że skoki się nie odbędą. Wiatr. Po jaką cholerę znowu wiał?! Przepraszam, po jaką cholerę dzisiaj wiał?!
Poza tym ten system mrożący tory tylko w minusowych temperaturach.... Nie no, rzeczywiście inteligentnie. Szkoda, że temperatura przekroczyła zero i było +1.
Wszyscy wrócili do hotelu i natychmiast udali się na naradę z trenerami. Oczywiście tylko ci, co zdołali skoczyć w tej loterii. Ja do tych słabeuszy nie należałem. Ja zajmuję drugie miejsce w generalce i dobrze mi z tym. W sensie „dobrze”. Tak bardzo, że aż, kurwa, wcale! W ten weekend już tego nie poprawię, choćbym się zesrał!
Podczas gdy trwały narady z trenerami, ja i mój kumpel Anže popierdalaliśmy sobie w scrabble. Przez pierwsze kilka minut graliśmy uczciwie, ale potem Anže zaczął wymyślać jakieś nieistniejące wyrazy, więc rzuciłem tymi wszystkimi literkami i powiedziałem, że nie gram. Biedny młody zaczął szukać małych kawałeczków drewna z tymi literami, gadając coś o tym, że wypożyczył to z recepcji i zabiją go, jeśli coś zgubi albo nawet ukradnie.
Potem przyszli do nas Jurij, Semenič i Robert. Przynieśli ze sobą Monopoli i małą flaszkę (którą, tak na marginesie, wypiliśmy w kilka minut). Jak łatwo się domyślić, ta gra zakończyła się wojną i kłótnią. A to wszystko przez to, że Jurij, będący bankierem, wypłacił sobie 5 milionów nie wiadomo za co! Mówił, że przeszedł przez takie pole, gdzie musiał zebrać 5 milionów, ale nikt tego nie widział!
I tak zaczęła się wojna.
Po 10 minutach sporu Lanišek w końcu wstał i rozpierdolił planszę. Naładował sobie do ust kilka milionów i rozerwał dużą planszę na kilka części, rozrzucając hotele i domki na wszystkie strony. Jego mina była podobna do miny psychopaty siedzącego na specjalnym oddziale kilka lat. Mój kochany, biedny, Anže!
Jurij wypadł oburzony z pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi.
Robert zaczął użalać się nad swoją grą, którą Lanišek mu perfidnie zniszczył.
Semenič opadł z sił po kilku kieliszkach wódki.
Ja pocieszałem Robiego. W końcu ktoś musiał to zrobić.
Lanišek wyciągał z między zębów kawałki papieru.
Nie wiem, co działo się z resztą. I szczerze, miałem to w dupie.

UWAGA! WIADOMOŚĆ Z OSTATNIEJ CHWILI! : Zawody zostały odwołane z powodu zbyt silnego wiatru, to prawda. I z powodu rozmrażających się torów. Tak. Ale wszyscy zapomnieli wczoraj wyłączyć wiatraki i stąd wziął się ten wiatr.
Kurwa.
Po 22 wszyscy musieli się złożyć na cholernie wysoki rachunek za prąd. Powiem tak: za to, co poszło na prąd, kupiłbym porządny, markowy motor. Czyli dużo.

°~°~°~°~°~°

Pan z Wami!
(I z duchem Twoim!!!)
Jeeej! Wróciłam do was z kolejnym rozdziałem udowadniającym moje niedojebanie mózgowe! Wytłumaczcie mi, dlaczego jakiś Trynkiewicz siedzi w mojej głowie?! Czemu ja jestem taka zboczona? A na dodatek szerze to w świecie! Przydałaby mi się jakaś terapia. Najlepiej ostra.
Rozdział bez Domena ”Demona" "Peppera" Prevca... A szkoda, bo miałam chęć go tu wcisnąć. (Mam nadzieję, że przypadkiem jednak go tu nie dałam!, bo byłoby głupio :/  Bardzo.)
O! Wracając do Zakopanego... Byłam, przeżyłam, zobaczyłam! Pięknie było ❤! Tylko jakiś wielkolud zasłonił mi lądowanie Prevca na 140 metrze i lot Kamila na 131,5 metra... Argh!!! Jestem zua, zua, zua z tego powodu! (Ale potem się doryłam do przodu i lałam z błędu jakim było życzenie sto lat Johannowi Andre Tande.)
Liczę na miłe komentarze, wmawiające mi, że nie szerzę zjebozy po świecie. Kłaniam się i pozdrawiam ;***
P.S. Mam nadzieję, że rozkochałam Was w Norwegach tym rozdziałem. 

wtorek, 19 stycznia 2016

2. Stop dla szwabów!

1 VIII 2015, sobota

Wydawać by się mogło, że dzisiejszy konkurs zapowiadał się dobrze. I, rzecz jasna, był dobry. W końcu było to letnie Grand Prix w Wiśle. A jak wiadomo, konkursy w Polsce są moim ulubionym po Planicy wydarzeniem sezonu.
Niestety...
Po pierwszej serii szanowny P. Prevc zajmował które miejsce? TRZYDZIESTE!
Byłem tak wkurzony, że kiedy schodziłem po schodach w dół, prawie przypierdzieliłem w twarz nartami kilku dziewczynom. 
Na szczęście drugi skok był taki, jaki chciałem.
Podniosłem się na 15 miejsce.
Oto magia Petera!!! BUM!!! I już jesteś DWA razy wyżej, niż przedtem. Otóż ta dwójka przekleiła mi się chyba do czoła. Co ja gadam?! To nie jakaś zwykła naklejka, którą można zedrzeć. To piętno odciśnięte rozżarzonym metalem.
Mam dość użalania się nad sobą!!!
Pieprzyć ten dziennik i sesję!!!
Znowu!!!

6 X 2015, wtorek

Żeby nie było: nadal jestem obrażony na:
  • ten dziennik
  • Jurija
  • drugie miejsca.

I napisałem to, aby zakomunikować, że jestem obrażony.
(Ależ to logiczne wyjaśnienie... I takie mądre...)
Podejście numer DWA (?!):
Napisałem to, aby zakomunikować, że chyba spalę ten dziennik.
(Lepiej.)

20 XI 2015, piątek

Nareszcie... Skoki!!!
Tego dnia nareszcie przyszła pora na pierwsze w tym sezonie kwalifikacje do konkursu, które... się tak jakoś nie odbyły.
Niemiecka precyzja... PFFF...
Niemcy są precyzyjni i w ogóle tylko wtedy, kiedy chodzi o odbieranie Kryształowych Kul. Poza tym może robią dobre samochody. Ale głównie potrafią wykradać najwyższe trofea.
Nie, słoweńskie samochody są jeszcze lepsze. Tylko pytanie brzmi: jakie są słoweńskie auta na potwierdzenie mojej teorii???

21 XI 2015, sobota

Znowuznowuznowuznowuznowu!!! 
Prowadziliśmy po pierwszej serii. Sporą przewagą. Baaardzo sporą. Ale co?
Ale co?!
Ale co?!?!?
Byliśmy drudzy! DRUDZY!!!
Wszyscy się śmiali, że to był historyczny moment, kiedy to dwóch Prevców zajęło swoje zaszczytne, drugie miejsce...

Domen i ja, Prevce dwaj.
Mamy drugomiejscowy haj. 
Goran się cieszy, Niemcy świętują,
A mnie te drugie miejsca irytują.

To mnie tak wkurwiło poruszyło, że stałem się jakimś cholernym poetą od siedmiu boleści! Stop!, wróć: od dwóch boleści. 
Kiedy wróciliśmy już do hotelu, zamknąłem się w pokoju i nie wpuszczałem do środka nawet Domena. Co z tego, że miał pokój ze mną? Głupi wysłannik Jurija! Specjalnie skakał tak jak skakał, a nie lepiej! Tepeš go opłacił!
Po godzinie mojego wkurwu level hard master pro, pod drzwi pokoju przyszła delegacja. Namawiali mnie, abym im otworzył, że ukradli Niemcom nagrodę za pierwsze miejsce i chcą mi ją dać, abym mógł zgładzić za jej pomocą wszystkich Niemców na całym świecie, a szczególnie tych, co nazywają się Severin Freund. A kto wymyślił tę ciekawą teorię o wszechobecnym mordzie za pomocą drewnianej figurki w kształcie lądującego skoczka? Lanišek. Czasami zastanawiam się, co ma w tym łbie, że czasami udaje mu się myśleć.
Ja byłem na (nie)szczęście na tyle nieugięty, że po półgodzinnych odach na cześć Petera II Prevca do moich pobratymców z drużyny dołączyli się jeszcze, o zgrozo!, Niemcy. Gdy usłyszałem, jak Severin mówi do mnie, że powinienem się cieszyć z tego miejsca, to normalnie mi coś strzyknęło w mózgu! Zacząłem się wtedy zastanawiać, czy mózg to na pewno galareta i czy nie można go przypadkiem złamać. Bo ten szwab jest idealnym dowodem na to, że to jednak jest możliwe.
W każdym razie po kilku godzinach błagania mnie o wyjście z pokoju, moi kochani pobratymcy ze Słowenii i dupki z Niemiec, postanowili rozbić obóz przed drzwiami. Po jakimś czasie dołączyli się do nich Norwegowie. I wtedy zaczęła się balanga. Hilde przytaszczył jakiś głośnik, Tande skołował żarcie (śmiem przypuszczać, że motywem przewodnim balangi był Bliski Wschód i Bomba Atomowa Imigrantów, bo po jakimś czasie zacząłem WIDZIEĆ opary dymu z dupy; zastanawiałem się wtedy, czy jeśli nie wyjdę, nie zastanę umarłe trupy moich kolegów, które piekłyby się na rożnie, a wszyscy Niemcy nie ściągnęliby masek i pokazałyby się twarze Freundów – klasyczne Freund tu, Freund tam, Freund wszędzie!), Forfang załatwił rurę, na której podobno tańczył – striptiz był podobny dobry – w rytm Titanica, a Gangnes przywlekł zestaw do karaoke. Reszta teamu też coś tam robiła. Jedynie biedny Fannemelek tłukł się do drzwi, mówiąc, że go w końcu zamordują za dyskwalifikację. Przekazałem mu alfabetem rekordzistów świata w długości lotu wiadomość, żeby wszedł oknem. No i po kilkunastu minutach wszedł. Inna sprawa, że miałem pokój na siódmym piętrze – to Fannemel.
Kiedy do mnie dołączył, zaczęliśmy knuć, jak pozbyć się obozu spod drzwi. Jednak gdy Polacy dołączyli do tej pieprzonej bandy Freundów i Tepešów, to zaczęło się dziać. Dziwny pech chciał, że przynieśli ze sobą Finlandię. Nie kraj, bynajmniej. Napój sprawiający, że ludzie przenosili się do Krainy Wiecznej Szczęśliwości. Chociaż w sumie... Jakiegoś tam Asikainena i Larinto zgarnęli po drodze. 
I w ten oto sposób zacząłem budować z Andersem paralotnię. Co prawda, proponował mi, abyśmy ubrali narty i wyskoczyli przez okno. Mielibyśmy dobry ciąg powietrza, przyzwoite warunki i zajebisty pogrzeb, dodałem wtedy w myślach.
Gdy dochodziła już 21:30, trenerzy zaczęli przychodzić pod moje drzwi po swoich pupilków. Przez dziurkę od klucza widziałem, jak próbują oderwać od rury Forfanga, który ubrany był tylko [osobom o zbyt wybujałej wyobraźni proponuję pominąć ten akapit – od aut.] w różowe stringi z naszytą na przodzie głową słonia. Jego wielkie uszy sterczały na bok, a trąba była dosyć długa. Jakby co, nie ta trąba, tylko ta słonia. Chociaż kto wie, co kryło się pod spodem... NAWET O TYM NIE MYŚL, PETER!!! TY DUPO, NIE CHŁOPIE! Taki Forfang to miał trąbę, którą mogły pokochać wszystkie baby na świecie w przedziale wiekowym od 1 do 100+. A ja? Ja mam tylko jakieś durne „Koral! Tylko tu najlepsze lody na świecie!”. (Po co mi tak w ogóle takie bokserki?!) 
Poza przypadkiem Johanna, równie dotkliwe i odciskające piętno na moim zdrowym umyśle było również zawodzenie Żyły, kiedy Kruczek wyrywał mu bimber kupiony od ruskich. Ta jego mina mówiąca „weź wszystko, tylko nie mój sok z gumijagód!”, była bez-ce-nna! 
Ku mojemu zaskoczeniu Stoch i Freund siedzieli razem ze sobą i jakby nigdy nic popierdalali sobie w chińczyka. To było wręcz niewybaczalne! Chciałem krzyczeć „Kamil! Ty zdrajco!”. Złamał mi moje biedne dwukomorowe, dwuprzedsionkowe serce. Czułem jak krwawi. Mój Kamil, MÓJ, grał sobie z jakimś tam dojczerem w moją ulubioną grę.
Po jakimś czasie dopadły mnie wyrzuty sumienia i otwarłem drzwi, przytulając do siebie trzeźwego jak żul pod sklepem Domena. Jak on mógł się tak upić? My, Prevce, nigdy nie pijemy! (Szczególnie wtedy, kiedy śpimy.)
Ledwo wypuściłem mojego młodszego, kochanego braciszka, a do pokoju wpadł Forfang, krzycząc coś o jakiejś psychopatce, co go goni po całym hotelu. Poniewczasie zauważyłem, że nareszcie pozbył się tych zajebistych stringów. Tylko szkoda, że jedyne, co miał na sobie, to seksowne czarne podkolanówki Hayböcka. I wtedy zrobiłem klasycznego face palma, z tymże przy okazji pieprznąłem w czoło zahipnotyzowanego Domena. Kiedy zobaczyłem, co go tak oderwało od świata, opadła mi szczęka. 
Powiem w skrócie: dłuższej trąby w życiu nie widziałem.
- Peter! Zamykaj te drzwi! – krzyczał do mnie Johann, siedząc na kolanach Fannemela. – Szybko, do cholery!
- Dopiero co chciałeś żebym je otworzył – odparłem powoli.
Wtedy do pokoju wpadła niewysoka brunetka. Kiedy wypatrzyła Forfanga, rzuciła się na niego, a potem wywlekła za drzwi. Biedny chłopak... Nie widziałem go już resztę wieczoru. Ale coś czuję, że miał dużo „ciekawsze” zajęcia od balangowania z Hildełem i królem imprezów Zioberkiem.
Przed 23:00 już wszyscy zniknęli spod moich drzwi, a ja i Domen poszliśmy spać. (Nie wiem tylko, co rano Forfang robił w moim łóżku[?!].)

22 XI 2015, niedziela

Gdyby kózka kwiecień plecień, to by ślimak chuj ci w dupę.
Tak opisałbym w skrócie mój dzisiejszy występ. Co prawda, podium jest. Ale nie to miejsce, co trzeba. Wolałbym być już nawet trzeci, ale DRUGI?! Goranie kochany, co ma pisiont twarzy!
Mogłoby się wydawać, że ze mnie taki debil i idiota, któremu wiecznie mało i nie potrafi się cieszyć z podium, ale ubiegły sezon mnie zniszczył. Rozwalił. Był dla mnie jak bomba atomowa! Niby taki solidny kopas w dupas żeby nie powtarzać błędów, ale jednak wyniszczający psychikę. (Cały ja! Zawsze muszę wszystko wyolbrzymiać!!!)
Kiedy wracaliśmy spod skoczni wszyscy gratulowali mojemu bratu miejsca w ”10”, a mnie klepali tylko po ramieniu i mówili coś o tradycji. Ja im, kurwa, dam tradycję... Nic tylko tasakiem przez łeb przejechać, skompromitować i rozwalić.

Wieczorem Norwegowie zaprosili wszystkich na wspólną bibę. Działo się...! Wszyscy byli szczęśliwi (albo przyszedłem po tym jak dobrali się do zapasów alkoholu) tylko Polacy wyglądali na takich trochę niewyraźnych... Nie mogłem odpuścić takiej okazji i sprowadzić Kamila z powrotem na swoją stronę. Wykradłem zatem Jurijowi jedną butelkę, wziąłem jakąś przepitkę i kupiłem od Korniłowa słoik ogórków. 
Tak zaopatrzony ruszyłem w stronę Kamila, a kiedy obok niego usiadłem, zaczął gadać o jakiejś pieprzonej trzynastce. Poklepałem go po ramieniu i położyłem na stole zapasy. Gdy to zobaczył coś zaczęło mu się świecić w oczach i od razu sięgnął po butelkę, mrucząc coś pod nosem.
- Ej! Nie wszystko dla ciebie! – krzyczałem próbując mu wyrwać flaszkę.
- Spokojnie – odpowiadał po każdym łyku. – Wychylylybymy!!!
Cokolwiek to oznaczało, musiało być iście polskie. Takie hasło rozpoznawcze dla Polaków: „Zapraszamy do Polski! Wychylylybymy!”
Kiedy oddał mi butelkę zostało już tylko odrobinę magicznego eliksiru szczęścia. Wypiłem tę resztkę i poszedłem po nową porcję soku z gumijagód. Gdy wstałem, Kamil złapał mnie za ramię i powiedział:
- Peter, nigdy nie miałem lepszego kumpla.
Zaczerwieniłem się ze szczęścia aż po koniuszku uszu. Żaden szwab nie będzie mi kradł przyjaciół! I tak zawsze wybiorą mnie :D.
Gdy wróciłem do Kamila... jego już nie było. Usłyszałem jakieś jęki pod stołem i wtedy wyjaśniło się niespodziewane zniknięcie Stocha. Pomogłem mu się podnieść, posadziłem go na krześle i zacząłem śpiewać mu kołysankę. 
Resztę wieczoru przesiedziałem obok Kamila, głaszcząc go po głowie, popijając wódkę, jedząc ogórki Korniłowa (polecam wszystkim!) i oglądając popisowy taniec Norwegów. (Oni chyba nie mają kości!!!)

~~~~~

Ajm bak!!! Przepraszam, że tak długo zwlekałam z rozdziałem, ale nie miałam czasu pisać... Poza tym... Tyle się wydarzyło! Peter został Mistrzem Świata, wygrał TCS, Kamil nie przeszedł Q... Ale w końcu rozdział jest! Głupi, bo głupi, ale jednak :)
Obiecuę, że następny będzie szybciej!
+ Takie pytanko: kogo spotkam na stadionie w Zakopanem? Oba dni sektor D :3
Pozdrawiam ;***

poniedziałek, 4 stycznia 2016

1. Ostracyzm, przegrana i bajlando

30 IV 2015, poniedziałek

Zaproponowałem dzisiaj trenerowi, by zastosował w naszej drużynie ostracyzm. Po długim przedstawianiu przeze mnie pozytywów całej tej akcji, Goran powiedział tylko NIE. No i... rzucił przed tym nudne i proste AHA.
Wyczułem, że przekazuje mi w ten sposób pewną wiadomość: pogódź się z tym.
Łatwo mu to powiedzieć!!!
Jeszcze żadna przegrana nie wbiła mnie aż tak mocno w ziemię, nie rozdarła moich myśli, wlewając w powstałe doliny gorycz i złość. 
Nie wiem nawet, co mam o tym myśleć.
Jestem skończony.
Jestem upadły.
Jestem na dnie.
Jestem beznadziejny.
Ale wtedy pojawia się w mojej głowie światło, mówiące mi zupełnie co innego, niż to, co przed chwilą dobijało mnie kołkiem do wnętrza gorącej kuli ziemskiej, do miejsca, gdzie panuje tylko magma.
Jestem wielki.
Racja, odrobiłem w ciągu jednego weekendu, dwóch konkursów aż 100 punktów. Ale... To się dla mnie tak jakby wcześniej nie liczyło.
No i w sumie nadal się nie liczy.
Gdybym mógł cofnąć czas, wróciłbym do konkursu w Vikersund albo Kuopio. W obu tych konkursach byłem 16. I to skazało mnie na upadek z ogromnej wysokości. A już prawie byłem na szczycie góry...

1 IV 2015, środa

Nie.
To nie żart. Ja na serio jestem DRUGI. Ja na serio nie przywiozłem do domu tej pieprzonej, głupiej, durnej i upragnionej KULI!!!
Jestem beznadziejny...
Pieprzyć tę terapię!!!
Pieprzyć ten dziennik!!!
Pieprzyć te skoki!!!
Pieprzyć moje narty!!!
Pieprzyć wszystkie moje medale!!!
Pieprzyć wszystko!!!

22 IV 2015, środa

Przełknąć smak ten porażki – nierealne.
W ogóle skoki narciarskie wydają się być takie nierealne. Udowadniają, że ludzie jednak potrafią latać, pokazują, że jeśli się czegoś bardzo pragnie, można przy dużym nakładzie pracy to osiągnąć. Ćwiczą wytrwałość. Skacząc, trzeba mieć naprawdę silne nerwy i trzymać je na wodzy. W innym wypadku, jeżeli myśli i nerwy wymkną się spod kontroli, można wiele tym przypłacić.
Nie wiem, o co mi w tym momencie chodzi, ale wiem jedno: DZISIAJ MIJA MIESIĄC ODKĄD STRACIŁEM KULĘ, chociaż ją zdobyłem.
Mówiłem, że skoki narciarskie są nierealne.

22 V 2015, piątek

Minęły. Już. DWA. Miesiące.
Dwa miesiące odkąd zakończył się sezon.
Nie wiem czemu, ale to już nie boli.
To pożera mnie żywcem, nie dając mi czasu na odczuwanie bólu, złości, czy zadręczanie się myślami: a co by było gdyby?
A co by było gdyby Jurij nie wygrał wtedy w Plamicy?
A co by było gdybym skoczył wtedy więcej, dalej?
A co by było gdybym był trzeci w tamtym konkursie; czy ból byłby ten sam?
A co by było gdyby to nie Jurij pozbawił mnie szansy na najwyższe osiągnięcie w karierze, na zdobycie najwyższego „odznaczenia” w skokach?
A co by było gdyby...?
I tak w kółko...

22 VI 2015, poniedziałek

Trzy miesiące.
Litości!!!
Po co ja to w ogóle liczę? Tak jakby miało to jakikolwiek sens, jakby złamało mnie to do tego stopnia, że myślę cały czas tylko o tym? Ja przecież myślę o tym zaledwie kilka... dziesiąt razy dziennie. Dobra, przesadzam. Zawsze lubiłem wyolbrzymiać problemy. Nawet takie „nieistotne”.

12 VII 2015, niedziela

Zaraz padnę!!!
Nie wierzę, że dałem się na to namówić!!! To jest po prostu nie do uwierzenia, że JA brałem udział w czymś takim!!! Przecież... żeby to zrobić musiałem chyba rzeczywiście być zalany w cztery dupy. A nawet i gorzej.
Zacznę jednak od początku, bo środek, a tym bardziej koniec tej historii jest niejednoznaczny. Nawet bardzo niejednoznaczny...
Jako, że mieliśmy weekend wolny od jakichkolwiek treningów, a szwagier kolegi kuzyna Jurija miał akurat urodziny, postanowiliśmy się trochę zabawić. No... może „ciut” więcej niż trochę.
Zgrupowanie mieliśmy w Kranju. „Zwykły przypadek” sprawił, że ten szwagier kolegi kuzyna Jurija mieszkał akurat 10 kilometrów od Kranja – krainy, gdzie marzenia się spełniają i wszystko jest takie, jakby się chciało – no to postanowiliśmy, jako drużyna, jeden wierny, pomocny team, wybrać się na, jak to Jurij nazwał, tradycyjny wystawny bankiet. Z tymże ta tradycja w nazwie nakazywała kupić pewien magiczny eliksir, zwany w szerokich kręgach piwem.
Cała nasza ekipa zrzuciła się zatem na zgrzewkę, bo uznaliśmy, że skoro to „wystawny bankiet”, to nie będziemy nikogo przytruwać alkoholem.
Błąd.
Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, każdy z nas swobodnym krokiem, na twardych nogach wyszedł z auta. Nejc i ja wzięliśmy ze sobą skrzynkę pełną butelek piwa, złocistego, pięknego płynu, którego do teraz mam dość oraz papierową torbę, do której Jurij coś wsadził. (Opłakane były skutki, kiedy sobie przypomniał po północy, że to ma... Chociaż wtedy nie narzekaliśmy.) 
I tak żwawym krokiem, z Jurijem na czele stanęliśmy na dosyć dużym tarasie. 
Jurij zadzwonił do drzwi, ale dzwonek nijak się miał do muzyki za drzwiami. Kiedy myślałem, że nici z planów, drzwi nagle się otworzyły, a w środku stał wąsaty, grubszy facet. Widać było po nim, że jest trochę taki niedzisiejszy. 
Wpuścił nas, uściskał i dopiero po trzech godzinach gadki i polewania uświadomił sobie, że ja to ja, Jurij to rzeczywiście Jurij, a każdy z nas, to rzeczywiście każdy z nas. A że wtedy był jeszcze bardziej urobiony, że tak powiem, to zaczął nam skakać do butów, całować je i w ogóle zachowywał się tak, jakby się do nas modlił. Oczywiście wstawał z podłogi, kiedy kolejka przychodziła na niego. Tego opuścić nie mógł.
Z niechęcią, albo dumą, przyznam, że do 23 nie tknąłem ani raz kieliszka. Ja chciałem być trzeźwy i ogólnie odgrywać dobrą rolę w tej całej, pijanej już zresztą, bandzie. Musiał ich ktoś ululać do snu i załatwić żeby Goran zgarnął naszą ekipę.
Przetrwałem ponad 4 godziny o zaledwie DWÓCH piwach. I dobrze mi z tym było; nawet bardzo.
Niestety po 23 Jurij założył się ze wstawionym już Cene o to, kto wypije więcej wódki i się nie zrzyga. Jako dobry brat odciągnąłem Cene od tego niedorzecznego pomysłu, ale odbiło się to na mnie. Bo wtedy to ja musiałem przejąć obowiązki brata. Tepeš naskoczył na mnie, że, cytuję: „skoro ty jesteś zawsze drugi nie musisz robić tego chłopakowi; choć i tak by przegrał”.
Wkurzyłem się.
Zgodziłem się.
Upiłem się...
I w ten sposób wypiłem od Jurija DWA więcej kieliszki. A tych kieliszków nie było 10. Nie!!! Było ich przynajmniej 50... Jak nie więcej...
No to byłem już wstawiony. 
Ledwo się trzymałem na nogach i przez kilka minut rzygałem jak kot. To było potworne uczucie. 
Ale wtedy miałem to gdzieś; poszedłem na zwiady do kuchni. Szukałem wszędzie gdzie się tylko dało jakiejś butelki. W mojej głowie kołatały tylko DWA słowa: więcej! wódki! Jak nigdy nie miałem skłonności do picia, tak wtedy czułem, że jedynie przez kieliszek pełen trunku mogę oddychać.
Kiedy wróciłem na werandę, gdzie piliśmy, Jurij dalej siedział przed koszem na śmieci ze zwieszoną głową. Jak mnie zobaczył, wiedziałem, że ledwo żyje. Ale gdy wypatrzył w mojej ręce jakąś butelkę (wziąłem byle co, mając nadzieję, że z Laniškiem zrobimy bimber), od razu wstał i chociaż się chwiał na nogach, co chwilę się potykając, wziął do rąk dwie butelki wódki i stanął przede mnie, prawie śpiąc.
Wtedy byłem pewien, że on już żyje w swoim świecie, ale musi z nami siedzieć. I pić. Bo: „ bez picia nie ma życia”.
Upadł przede mną na krzesło.
Ale tak łatwo się nie poddał i zażądał rewanżu. 
Tym razem był to konkurs pod tytułem: kto szybciej wypije całą butelkę 0,7... Nie wiem, czy jest to powód do zaszczytu, ale wygrałem walkowerem. W połowie butelki Tepeš się wywalił z krzesła i ponownie wyrzygał, mrucząc coś o światełku w tunelu i takim dziwnym włochatym potworem, trzymającym jego krzesło.
Dopiero po chwili okazało się, że tą wielką stopą jest Semenič. 
Wiedziałem, że to właśnie w tamtym momencie Jurijowi urwał się film. I od tamtego czasu nic nie pamiętał. W sumie: może to i dobrze. Bo flirtowanie i całowanie się z języczkiem z dostawcą pizzy, którego zdążył zaciągnąć na imprezę i razem z Laniškiem upić, nie należało bynajmniej do przyjemnych doświadczeń dla oczu i uszu. 
A potem jeszcze dla nosa.
Powoli zbliżała się 23:30.
Jednak nikt się nie poddawał.
Chociaż chodziłem na chwiejnych nogach, postanowiłem, że potańczę sobie z jedną z sióstr syna szwagra kolegi kuzyna Jurija (jak to teraz piszę, to wydaje mi się, że to nie mogło być normalnym bajlandem). Jednak byłem do tego stopnia „szczęśliwy”, że pomyliłem dziewczynę z Laniškiem. Pokochaliśmy się do tego stopnia, że nawzajem wyznaliśmy sobie miłość i wylizaliśmy sobie prawie każdy kawałek twarzy. Na szczęście uznaliśmy, że mamy nieświeże oddechy i odpuściliśmy sobie francuski pocałunek.
(Jak teraz o tym myślę, to jestem tak ogromnie szczęśliwy...)
O północy z prowizorycznego parkietu wyrwał nas przeraźliwy krzyk Robiego. Jak się potem okazało, zostaliśmy na sucho. Zero wódki. Zero piwa. Zero zabawy.
Ale właśnie wtedy Jurij przypomniał sobie, że wziął ze sobą w tej magicznej siatce pięć butelek polskiego Jack'a Daniels'a, czyli Żubrówkę. Jacy my byliśmy radośni... Cieszyliśmy się do tego stopnia, że Semenič, Lanišek, Cene oraz Robert postanowili zatańczyć “brekdens”. Skończyło się to na tym, że Lanišek wylądował w oczku wodnym, ciesząc się, że mu ryba do majtek wleciała, Kranjec trzasnął się łbem z Semeničem, a mój kochany braciszek usiadł na wymiocinach Jurija.
Niestety on to zapamięta...
Zapomniałem dodać, że Laniškowi się po chwili przypomniało, że nie ubrał dziś majtek. (Dobrze, że mu pamięć wróciła, zanim gacie ściągnął. Działoby się, oj działo!)
Kiedy skończyliśmy pierwszą butelkę, zaczęliśmy grać w prawda czy wyzwanie. Prawie zawsze wybierali wyzwanie. Ale to nie były pierwsze lepsze wyzwania, o nie! To były ekstremalne zadania.
Lanišek musiał wsadzić goły tyłek do akwarium w domu. Nie byłoby w tym nic śmiesznego, gdyby nie fakt, że nie wiedział, iż te „rybki” są wielkości mojej stopy. A ja mam dosyć spore stopy. Nawet bardzo.
W momencie, gdy je zobaczył, od razu zaczął uciekać, ale wleczący się na końcu Jurij złapał go przy samym wejściu. Po kilku minutach namawiania, Lanišek ściągnął spodnie i, trzymany za ręce przez Cene i Nejca, włożył zadek do wody. Miał wytrzymać dwie minuty (Jurij, który wymyślił to wyzwanie, uznał, że zrobi to na moją cześć; wtedy byłem mu za to wdzięczny; głupia szmata z niego!!!). Pech jednak chciał, że już po 30 sekundach czarna, węgorzowata ryba zaczęła mu wchodzić do dupy. Wydawał z siebie dzikie dźwięki; śmialiśmy się, że dostał orgazmu przez rybę.
Kiedy skończył się czas, wyszedł z akwarium z rybą uczepioną genitalii. I wtedy ktoś wpadł na kolejne wyzwanie: ktoś musiał ściągnąć tę rybę. Ustami. 
Na szczęście padło na Jurija.
On był już tak wstawiony, że nawet nie protestował i w kilka sekund pozbył się ryby. Lanišek był mu do tego stopnia wdzięczny, że zarzucił się na swojego wybawcę. Chociaż nadal nie miał spodni.
To było śmieszne straszne.
Od razu po założeniu przez Anže spodni, wyszliśmy na kolejną porcję zimnej wódki. Polskiej. Najlepszej.
Już po trzech kieliszkach zasnąłem na stole i od tamtej pory nic nie pamiętam. Od Cene wiem tylko tyle, że potem jeszcze wstałem i zabawiałem się w striptiz.
Naprawdę to zrobiłem?!

Chyba nie muszę mówić, że ranny trening nie wyszedł nam szczególnie. Te odległości, styl i ruchy były takie piękne i płynne, że nigdy nie były lepsze.
PO-RA-ŻKA!!!

°~°~°~°~°

DRUGI wpis na tym blogu!!! Taaak!!!
Nie ma co, czynię dosyć duże postępy. To już nie jestem ja sprzed roku, kiedy pisałam rodziały przez kilka miesięcy. (Choć tak naprawdę nie pisałam nic, tylko dzień przed opublikowaniem rozdziału było tylko: szybko, szybko! Pisz dużo, bo cię zabiję/ą...)
A tak z innej beczki: jak minął sylwester? Bo mnie na tyle bombowo, że zainspirował mnie do tego rozdziału.
Następny rozdział już wkrótce; mam nadzieję...
POZDRAWIAM ;***