26 XI 2015, czwartek
Ach, Finlandia! Gdyby był to post na fejsbuku dałbym „lubię to”. Kocham wszystko, co fińskie. Fińskie skocznie, fińskiego Mikołaja, fińskie dziewczyny, fińskie ciemności zimą, fińską-polską wódkę, fińskie odwoływanie kwalifikacji, fiński brak mojego brata... Ale przede wszystkim fińskie balangi u Piotrka Żyły.
Korzystając z okazji, że nie było dziś kwalifikacji, mój wspaniały kumpel z Polski (nareszcie był czas, aby poznać tego super gościa!) Piotrek wyprawił malutką, taką malusieńką, po prostu pyci, pyci imprezę, która była tak mała, że można ją było nazwać Rosją wszystkich imprez. Cały skoczny świat będący w Finlandii udał się wtedy do Żyły. Był tylko jeden warunek uczestnictwa... Każdy musiał coś przynieść. Ja, razem z całym słoweńskim teamem, wziąłem bigos, który specjalnie zacząłem gotować na tę okazję. Ja byłem szefem kuchni, Lanišek zastępcą szefa, Robert kucharzem pomocniczym, a Tepeš pracował na zmywaku. (Reszta ekipy tylko oglądała nasze magiczne wyczyny w kuchni, a potem, phi!, perfidnie podpięli się pod nasze 5-gwiazdkowe danie!!!)
Mam takie podstawowe pytanie: jak ci Polacy mogą robić takie coś do jedzenia?! Najpierw kiełbasa, kapusta, grzyby, woda, kapusta, ogórki, udko z kurczaka, pomidory, papryka, ziemniaki... Albo oni naprawdę jedzą coś takiego, albo Lanišek postanowił wymyślić swój własny przepis na danie. Po dłuższym namyśle i przypomnieniu sobie reakcji wszystkich zebranych na to jakże pyszne danie, uznaję jednak, że mój wspaniały kolega od narty i kuchni miał ambicje na stanie się słoweńską Geslerową. (BESOS!!!)
W każdym razie, my przynieśliśmy gar bigoso-podobnego czegoś, Francuzi przyjechali na wózkach sklepowych pełnych eleganckich serów pleśniowych i starych wykwintnych win, Czesi sprowadzili knedliczki prosto z Czech, Niemcy wtoczyli się z beczkami piwa (tylko wtedy, przez ten ułamek sekundy lubiłem tych pieprzonych Niemców), Austriacy przynieśli kotlety schabowe, Włosi zaopatrzyli nas w tony makaronu i pizzy, Japończycy złowili ryby w pobliskim jeziorze i zrobili sushi, Finowie przywieźli lód, dużo lodu, Norwegowie zajęli się sprowadzeniem tego, co należało do ich specjalności, czyli po wycieczce do sex-shopu przynieśli siatki pełne różnokształtnych stringów, kolorowych króliczych uszek, egzotycznych kubków w niecenzuralnych kształtach, jaskrawych boa oraz rur do tańca. Najbardziej jednak kocham Rosjan. Moi mili!!! Wybawiciele!!! Putinianie przynieśli czysty spirytus i ogórki. Rozstawili cały kram w rogu pokoju i handlowali towarem. Gdyby nie oni, na nic zdałaby się cała Finlandia Polaków!
Kiedy weszliśmy do sali zastał nas dosyć ciekawy widok... Na prowizorycznej scenie zrobionej z kilku drewnianych skrzynek grał nowopowstały zespół z Austrii - Hay-Kraft. Jak można się łatwo domyślić, tworzyli go Stefan i Michael. Kraft był wokalistą, a Hayböck grał na, o matko bosko!, gitarze. Ale zapierdalał z tym graniem! Ja nie wiedziałem, że chłop ma taki talent. W porównaniu do jego kolegi na wokalu... MOJE BIEDNE USZY!!! Do tej pory słyszę w głowie odę na cześć Kuusamo i jazgot Krafta.
Przy drzwiach stało stoisko wróżbity Macieja. Macieja Kota. Wróżył przeszłość zalanym Niemcom. A te głupie szwaby były na tyle głupie, aby nie ogarnąć, że opowiada im to, co już było. Zawsze powtarzam Laniškowi, kiedy zachowuje się jak debil, że jest głupi jak Niemiec. Ale wtedy nabrało to nowego znaczenia i ma opcji żebym kiedyś znów tak nazwał mojego kochanego, wiernego, uczynnego, pomocnego, pijanego Anže. Szczególnie to jego ostatnie wcielenie, bo wtedy można go określić jako „Przygarnij kropka”.
Podszedłem do barku prowadzonego przez Stefka Hulę i po krótkiej rozmowie i 20 kieliszkach wódki (Polskie! Finlandii!) odszedłem bawiąc się w narciarza alpejskiego, robiącego slalom.
Nim zdążyłem się zorientować, stery imprezy przejęli królowie wszelkich balang, mistrzowie szampańskiej zabawy, erotyczne maszyny, wzbudzające achy i ochy u wszystkich dziewczyn na całym świecie – Norwegowie. Wtedy zaczęło robić się fascynująco. Jedną z rzeczy, za którą jestem im wdzięczny jest to, że zrzucili Krafta i Hayböcka ze sceny, a raczej rozwalonej już sterty desek. Po prawej stronie sceny stanął Forfang, a po lewej Tande. Oboje trzymali jakieś cuś w rękach, niepokojące trzęsąc tą częścią ciała, która zazwyczaj tkwi w ukryciu. Między nimi siedział na krześle Gangnes.
- Nadeszła wiekopomna chwila! – krzyczał. – Moment, kiedy czas stanie w miejscu, pozostawiając was pod naszą norweską łaską! Już zaraz każdy z was poczuje się wolny i ubierze nasze kolorowe imprezowe uniformy! A teraz wszyscy doliczmy do 10, aby otworzyć NAJLEPSZĄ! IMPREZĘ! W WASZYM! ŻYCIU!!!
10!
9!
8!
7!
6!
5!
4!
3!
2!
1!
0!!!
Konfetti trzymane przez Forfanga i Tande wybuchły, a kryjący się u ich stóp Hilde i Fannemel wyskoczyli do góry, ściągając z Andrów niebieskie kombinezony. Przed oczami wszystkich pojawiły się dobrze mi znane stringi z naszytym wizerunkiem słonia. Johann tym razem wybrał niebieskiego. Tande jednak musi się udać po rozum do głowy, bo ubrał różowego.
- O kuźwa! – krzyczał głosem będącym odbiciem zbyt dużej ilości butelek Finlandii. – Jak je ubierałem to były zielone! Tom!!! Masz mi je natychmiast przebrać! Tu i teraz!
Hilde pokręcił trochę głową, ale po kilkusekundowej namowie Daniela, przełamał się. I zrobił to. Na oczach wszystkich. Kiedy to zobaczyłem, od razu pomyślałem, że Norwegowie to cholerne roboty stworzone tylko po to, aby spełniać seksualnie wszystkie baby na całym świecie. Bo to, co kryją pod warstwą spodni, kombinezonów, bielizny i kto wie czego, było... No dobra, przyznam z bólem – DWA razy większe od tego, czym ja mogłem się poszczycić. Już drugi raz! Co oczywiście nie zmienia faktu, że też należę do nielicznej grupy facetów 15+.
Po kilku sekundach przed naszymi oczami stał już Tande w zielonych stringach, tym razem z naszytą twarzą Waltera Hofera. Dobrze, że Króla nie było wtedy na naszej balandze! Tande zostałby specjalnie puszczony jutro w złych warunkach, o ile nie zdyskwalifikowano by go.
Kiedy wszyscy wpatrywali się w Tandego, Stjernen wszedł na scenę.
- Kto chce?! – zaczął krzyczeć, wyciągając z siatki parę kolorowych stringów.
Ja oczywiście prychnąłem w pogardzie do tego pomysłu, ale wtedy wszyscy wybuchli krzykiem, podnosząc do góry ręce jak dzieci w przedszkolu.
- Deszcz stringów!!! – ryknął Fannemel, pomagając rzucać materiałem.
Wszyscy zaczęli się rzucać na poszczególne wzory, a potem, jak gdyby nigdy nic, ubierali je na środku pomieszczenia. Stojący obok mnie Boyarintsev ubierał właśnie gustowne pomarańczowe stringi z tygrysem na przodzie. Zacząłem wzdychać, użalając się nad losem nowoczesnych skoków, kiedy dostałem zielonymi stringami z żabą w twarz.
- Moje! – wrzasnął Lanišek, ściągając je z mojej głowy. Spojrzałem na niego pytająco, na co odpowiedział: - Kocham żaby, dlatego czasem nazywam cię żabcią, Peterku mój ty kochany.
Były dwie opcje: 1) był zalany w trzy dupy, 2) był gejem. Znając Laniška, to i jedna i druga odpowiedź są prawidłowe. AHA.
Po chwili poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem Kamila, trzymającego granatowo-złote stringi w dłoni. Ku mojemu zaskoczeniu, takie same miał na sobie. Na przodzie naszyty był orzeł. I to nie byle jaki. Duży i okazały. Nie wiedziałem, czy długi dziób był zasługą czegoś większego pod spodem, ale postanowiłem nie drążyć tematu.
- Bliźniacy? – podał mi trzymane w dłoni identyczny materiał. Spojrzałem na nie, próbując się szczerze uśmiechnąć. Po chwili namysłu wziąłem je do rąk i postanowiłem się w nie przebrać. W końcu trzeba ratować przyjaźń z Kamilem w każdym calu! – Ja Severin mamy takie same, więc będzie miło jeśli ty też będziesz naszym bliźniakiem.
Wtedy zza pleców Kamila wytoczyła się ta żmija. Ta perfidna żmija, która ukradła mi przyjaciela! Freund...
Zmierzyłem go wzrokiem i rzuciłem stringami na ziemię.
- Ach tak?! Czyli teraz on jest twoim nowym BFF?! – zacząłem krzyczeć jak debil. – Zostaw mnie już w spokoju! Wybrałeś jego, to szlajaj się z nim!!!
Wypadłem z pomieszczenia pełen złości. W oddali widziałem jeszcze jak wszyscy ubierają sobie kolorowe boa dopasowane kolorystycznie do stringów. Byłem tak wściekły, że nawet nie miałem ochoty się z nich śmiać. Przed oczami migały mi sceny jak Norwegowie zaczynają kurs tańca na rurze, Korniłow rozdaje ostatnie butelki spirytusu za darmo, a Japończycy gadają po Japońsku z Piotrkiem Żyłą. I on ich rozumiał.
Być może alkohol uderzył mi do głowy za bardzo, ale ściągnąłem swoje całe ubranie, rozrzucając je po całym korytarzu i, znalazłszy stringi takie same, jakie miał Piotrek, ubrałem je. Białe z uroczym kotkiem. Musiałem wyglądać w nich przesłodko. Zresztą, jak zwykle...
Podszedłem do Żyły i, jak gdyby nigdy nic, jakbym nie pożarł się przed momentem z moim przyjacielem o stringi, klepnąłem go w ramię.
- Jajamikiwajakotako – powiedział Piotrek. Po chwili otrząsnął się i dodał: - Przepraszam. Prowadzę skomplikowane zakłady z Japońcami o to, czy jutro odbędą się zawody. Itō, Takeuchi i Sakuyama uważają, że będzie jutro konkurs – normalnie. Kasai i ja uważamy, że nie ma szans. Choi i Zhaparov wstrzymali się od głosu.
Spojrzałem na Żyłę.
- Ale... Choi i Zhaparov nie są z Japo...
- Co?! – Piotrek spojrzał na nich. – A niech mnie! Pomyliłem się, he he he! W każdym razie założyliśmy się o butelkę sushi. Podobno dobra Japońska wódka.
Sushi to surowa ryba, chciałem go poprawić, ale uznałem, że lepiej nie utrudniać życia Japończykom. Później się dowie. Ciekawe, czy mu posmakuje...
Po chwili przysłuchiwania się ich rozmowie i wypiciu jednej butelki Finlandii, odszedłem, aby pooglądać jak Hilde i Forfang uczą zmasakrowanych Austriaków tańca na rurze. Postanowiłem do nich dołączyć. Wypadło na to, że moim instruktorem był Forfang, a w grupie uczniów znajdowali się Kraft, Poppinger, Hayböck, Wank i Klimov. Oczywiście wybrałem rurę z dala od Wanka. Jeszcze czego! Będę tańczyć na rurze w towarzystwie szwabów, którzy wyglądają pięknie i seksownie tylko wtedy, kiedy jest ciemno, a poza tym mają worek założony na głowie.
Kiedy rozkminiałem brzydotę Niemców, Wellinger stanął przede mną. I całe moje rozmyślania chuj strzelił! Te jego idealne niebieskie oczy i sterczące na wszystkie strony blond włosy, które wręcz wołają, aby zatopić w nich dłoń...
Patrząc na jego usta poruszające się powoli, składające kilka prostych słów, nie było dla mnie niczego bardziej idealnego.
- Peter!!! Słuchaj mnie! – wydarł się Wellinger.
- Co, co, co? – powiedziałem, próbując uciec od rozmyślań nad idealnością tego Niemca. (A co mnie martwiło najbardziej? Że właśnie się zakochałem w NIEMCU!!!)
- Johann wymyślił, abyśmy dobrali się w pary i tańczyli ze sobą. Pomyślałem, że może... Ty i ja – zaczął się jąkać, patrząc na ziemię. – No wiesz, zatańczymy razem coś mega erotycznego. W końcu ty jesteś taki piękny i idealny, a ja taki...
- Piękny i idealny – wyrwało mi się.
- Naprawdę? W takim razie... Będziemy razem wyrywać wszystkie laski na całym świecie! – Andreas, który cieszy się jak dziecko... Nic piękniejszego na świecie nie ma! No dobra, ten widok znajduje się w TOP3 najpiękniejszych rzeczy na świecie.
Po półgodzinnym kursie nauczyciela Forfanga, tylko ja, Wellinger, Hayböck i Kraft trzymaliśmy się jako tako na nogach. Johann uznał, że w 5 możemy razem wystąpić przed resztą skokowego świata. Wtedy wyskoczył Hilde i zaproponował konkurs – Team Seksiak Hilde vs. Team Seksiak Forfang. Przeciwko nam stanęła żelazna, pijana 5: Hilde, Fettner, Asikanen, Kot i Fannemel.
- Sam sex – uznał Tom, prezentując swoją drużynę. – Może poza Laurim...
- Ej! Ja to słyszę! – oburzył się Fin.
- Wiem. Też cię kocham – odparł Hilde, patrząc na Asikanena swoim słodziutkim wzrokiem. – A teraz do boju, drużyno! Wygra sam sex!!!
- Och, Tom, ale to przecież zawody drużynowe, nie indywidualne – rzucił Forfang, szczerząc się niemiłosiernie. Wtedy uznałem, że jednak mógłby dołączyć do naszego małego sojuszu: Prevc, Wellinger & Forfang. Bjuti!!! – Gdyby miał wygrać sam sex, wygrałbym ja.
Nie, jednak by się nie nadawał. Albo jest taki pusty, albo taki pijany, że uznaje się za Zeusa skoków narciarskich. Czyli za Waltera Hofera.
- A idź ty głupi! – krzyknął pijany Michael. – Ja bym wygrał.
- Nie, bo ja! Sex 30 plus zawsze spoko – dorzucił Fettner.
- Phi! To ja tu jestem najsłodszy, najseksi, najmilszy, najmiększy, najwspanialszy – zaczął wyliczać Kot. – W końcu wszystkie koty takie są.
I wtedy wybuchła kłótnia i cały konkurs tańca na rurze poszedł się srać. Nie chciałem brać udział w tej kłótni, więc odszedłem. Przechodząc obok grupki robiącej karaoke, obrałem nowy cel. Co prawda, nie wiem, czy trójka, to już grupa, ale mniejsza z tym. Uśmiechnąłem się do Murańki, Huli i Laniška (Jest!!! Znalazł się mój skarb!!!).
- Mogę się dołączyć? – spytałem niepewnie.
- Tak! Zrobimy konkurs Słowenia kontra Polska! – wybuchnął radosny Klimek.
Czy wszyscy po pijaku chcą robić konkursy? Najwyraźniej tak, więc nie chciałem być gorszy, czy też inny...
- Dobra – odparłem radosny. – Co śpiewamy?
Lanišek wskazał dłonią na ekran komputera. „Wrecking ball.”
- Serio? – spytałem.
- Przegłosowane, Peter. Wszyscy to wybraliśmy – powiedział Hula.
Ostatecznie się zgodziłem. Co prawda z trudem, ale jednak. Przekonało mnie to, że przepijaliśmy każdą zwrotkę kieliszkiem, a śpiewaliśmy to kilka razy.
Potem tego pożałowałem, a dokładniej moje uszy. Dobra rada: nigdy nie pozwalaj pijanym facetom śpiewać piosenki Miley Cyrus! To się potem źle skończy!!!
Po 5:30 zalazłem się już w pokoju. Nie wiem jakim cudem, ale ostatnie co pamiętam, to to, jak razem z Fannemelem tańczyliśmy na dachu hotelu, krzycząc, że jesteśmy królami świata oraz rekordzistami w długości. (Nie wiem, czy dodawaliśmy, czego długości.) Ja i Anders to chyba teraz tacy dobrzy przyjaciele. Skoro Kamil mnie opuścił, niech wie, że ja mam go już gdzieś. Później obraz się urwał.
27 XI 2015, piątek
O kuźwa! Jaki kac!!! I na co było mi to picie? To boooooooooooooooli!!!!
Ale lepiej pić i mieć kaca, niż nie pić. Tylko co z tym kacem? Nie jest dobry, to na pewno. Ale czy jest aż taki zły? No nie wiem. Przywykłem. Czasami jest dobrym treningiem na skupienie. Wstań rano za potrzebą i traf do kibla mimo bólów głowy, które nieraz sprawiają, że wszystko przed twoimi oczami się potęguje albo pierwiastkuje. Czyli taka mała lekcja matematyki.
Aha! Czyli jednak kac jest mistrzowski! Bo czym byłoby życie bez kaca? Kac jest iście powiązany z piciem, a – jak mawiają w Polsce i bardzo się z nimi zgadzam – bez picia nie ma życia!
Dobra, przestanę filozofować!
Więc dzisiaj miały być zawody. I kwalifikacje. I treningi. Ale wszystko poszło w pizdu...! Walter zapoznawszy się z sytuacją i poznawszy stan trzeźwości wszystkich z nas uznał, że zawody należy odwołać. Niestety wszyscy związkowcy z każdego związku narciarskiego w danym kraju sprzeciwili się temu, uznając, że zawodnicy nie mogą stracić dobrego imienia, że muszą być niepijącym wzorem do naśladowania i z takiego powodu nie można odwołać zawodów. No to nasz kochany Walter wpadł na genialny pomysł! Polegał on na tym, aby ustawić pod skocznią tysiące wiatraków tak, aby każdy wiał z innej strony, a potem przenosić co chwilę zawody z powodu złych warunków atmosferycznych, czyli zrobić klasyczne Kuusamo.
Ja nie wiem jakim cudem nikt się nie zorientował, że to przez wiatraki, bo szum był tak duży, że przestałem słyszeć koła zębate poruszające się w głowie Laniška, kiedy próbował myśleć, z czym u niego bardzo ciężko. (Zastanawia mnie, jak takie coś może oddychać i patrzeć jednocześnie, a jeszcze do tego skakać w tym samym czasie to już w ogóle...)
W każdym razie ostatecznie decyzję o „przypadkowym” odwołaniu zawodów podjęto dopiero około... W Finlandii było ciemno, co nie jest dziwne, ale jak zapytałem się jakiegoś Fińskiego skoczka, nazywał się jakoś Hujo Oiaja, to powiedział mi, że jest 20. No to dobra, pięć godzin na skoczni z życia wzięte. I ten kac!
Czekaj! Wróć!... Juho Oiaja... Moje myśli naprawdę wędrują dziś w bardzo złym kierunku, tym bardziej, że dowiedziałem się, że podczas tego okresu, kiedy nic nie pamiętam, Wellinger się tak upił, że zaciągnął mnie do kibla (dosłownie zaciągnął) i... spróbował zgwałcić.
Wracając jeszcze do wczoraj: cofam to wszystko o cudowności szwaba Wellingera. Byłem zbyt pijany. I on też. Dzisiaj na skoczni omijaliśmy się szerokim łukiem. Jak szedłem środkiem drogi, to on specjalnie się cofał. Oboje byliśmy i jesteśmy zbyt zażenowani tym, co działo się wczoraj. I przez to pijactwo mam kolejnego wroga z Niemiec. Wroga, dokładnie. Nikt, nic, ani żadna sytuacja nie może podważać mojego rozsądku!
28 XI 2015, sobota
Hmm... Chociaż dzisiaj nie mieliśmy kaca, to po jednym treningu i kilkudziesięciu skokach w konkursie postanowiono, że skoki się nie odbędą. Wiatr. Po jaką cholerę znowu wiał?! Przepraszam, po jaką cholerę dzisiaj wiał?!
Poza tym ten system mrożący tory tylko w minusowych temperaturach.... Nie no, rzeczywiście inteligentnie. Szkoda, że temperatura przekroczyła zero i było +1.
Wszyscy wrócili do hotelu i natychmiast udali się na naradę z trenerami. Oczywiście tylko ci, co zdołali skoczyć w tej loterii. Ja do tych słabeuszy nie należałem. Ja zajmuję drugie miejsce w generalce i dobrze mi z tym. W sensie „dobrze”. Tak bardzo, że aż, kurwa, wcale! W ten weekend już tego nie poprawię, choćbym się zesrał!
Podczas gdy trwały narady z trenerami, ja i mój kumpel Anže popierdalaliśmy sobie w scrabble. Przez pierwsze kilka minut graliśmy uczciwie, ale potem Anže zaczął wymyślać jakieś nieistniejące wyrazy, więc rzuciłem tymi wszystkimi literkami i powiedziałem, że nie gram. Biedny młody zaczął szukać małych kawałeczków drewna z tymi literami, gadając coś o tym, że wypożyczył to z recepcji i zabiją go, jeśli coś zgubi albo nawet ukradnie.
Potem przyszli do nas Jurij, Semenič i Robert. Przynieśli ze sobą Monopoli i małą flaszkę (którą, tak na marginesie, wypiliśmy w kilka minut). Jak łatwo się domyślić, ta gra zakończyła się wojną i kłótnią. A to wszystko przez to, że Jurij, będący bankierem, wypłacił sobie 5 milionów nie wiadomo za co! Mówił, że przeszedł przez takie pole, gdzie musiał zebrać 5 milionów, ale nikt tego nie widział!
I tak zaczęła się wojna.
Po 10 minutach sporu Lanišek w końcu wstał i rozpierdolił planszę. Naładował sobie do ust kilka milionów i rozerwał dużą planszę na kilka części, rozrzucając hotele i domki na wszystkie strony. Jego mina była podobna do miny psychopaty siedzącego na specjalnym oddziale kilka lat. Mój kochany, biedny, Anže!
Jurij wypadł oburzony z pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi.
Robert zaczął użalać się nad swoją grą, którą Lanišek mu perfidnie zniszczył.
Semenič opadł z sił po kilku kieliszkach wódki.
Ja pocieszałem Robiego. W końcu ktoś musiał to zrobić.
Lanišek wyciągał z między zębów kawałki papieru.
Nie wiem, co działo się z resztą. I szczerze, miałem to w dupie.
UWAGA! WIADOMOŚĆ Z OSTATNIEJ CHWILI! : Zawody zostały odwołane z powodu zbyt silnego wiatru, to prawda. I z powodu rozmrażających się torów. Tak. Ale wszyscy zapomnieli wczoraj wyłączyć wiatraki i stąd wziął się ten wiatr.
Kurwa.
Po 22 wszyscy musieli się złożyć na cholernie wysoki rachunek za prąd. Powiem tak: za to, co poszło na prąd, kupiłbym porządny, markowy motor. Czyli dużo.
°~°~°~°~°~°
Pan z Wami!
(I z duchem Twoim!!!)
Jeeej! Wróciłam do was z kolejnym rozdziałem udowadniającym moje niedojebanie mózgowe! Wytłumaczcie mi, dlaczego jakiś Trynkiewicz siedzi w mojej głowie?! Czemu ja jestem taka zboczona? A na dodatek szerze to w świecie! Przydałaby mi się jakaś terapia. Najlepiej ostra.
Rozdział bez Domena ”Demona" "Peppera" Prevca... A szkoda, bo miałam chęć go tu wcisnąć. (Mam nadzieję, że przypadkiem jednak go tu nie dałam!, bo byłoby głupio :/ Bardzo.)
O! Wracając do Zakopanego... Byłam, przeżyłam, zobaczyłam! Pięknie było ❤! Tylko jakiś wielkolud zasłonił mi lądowanie Prevca na 140 metrze i lot Kamila na 131,5 metra... Argh!!! Jestem zua, zua, zua z tego powodu! (Ale potem się doryłam do przodu i lałam z błędu jakim było życzenie sto lat Johannowi Andre Tande.)
Liczę na miłe komentarze, wmawiające mi, że nie szerzę zjebozy po świecie. Kłaniam się i pozdrawiam ;***
P.S. Mam nadzieję, że rozkochałam Was w Norwegach tym rozdziałem.
Całe to opowiadanie jest tak chore i powalone, że aż nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów xd
OdpowiedzUsuńDziękuje :D
UsuńO Boże...
OdpowiedzUsuńTo mi chyba już kompletnie zryło mózg. Co nie zmienia faktu, że piszesz świetnie i czekam z niecierpliwością na kolejny.
Prevc w białych stringach lub Stoch w tych z orłem to dla mojej zbyt wybujałej wyobraźni stanowczo za dużo.
Ale pieprzyć mój mózg.
Pisz dalej, bo jesteś świetna.
Pozdrawiam i życzę wełny
Ala
Dokładnie! Pieprzyć swój mózg! Ja tak mam kiedy piszę to opowiadanie :D
UsuńJa naprawd3 nie wiem, skąd te wszystkie rzeczy biorą się w mojej głowie! Boże! Stoch w stringach... Ja się muszę leczyć... Ale dobrze, że się podoba ;)
Dziękuję i pozdrawiam ;***
weny*
OdpowiedzUsuńSorry-to przez ten słownik w telefonie
Znam to uczucie...
UsuńChić wełny też możesz mi życzyć :D
Choć*
Usuń(Pieprzyć autokorektę!!!)
Peter gotujący bigos? też chcę takiego kucharza!!! dasz radę załatwić?
OdpowiedzUsuńtakie super imprezy robią tylko Polacy, ot co (czyt. Żyła nasz kochany). to co wyrabiają Norwegowie i to jak Ty ich nam tu przedstawiasz... ja może nie będę komentowała, bo... nie, po prostu.
15+, wyje:')))
no nie, ten szwab się wszędzie wciśnie! nowy bff Kamila?! AHAAA.
że co?! Wellinger, szwab jeden, nową miłością Petera? nie lubię tego! Prevc, opamiętaj się! ufff, dobra, cofam to, bo doczytałam do końca. i dobrze, nie będą szwaby jedne gwałcić Petera........ chryste, co ja wypisuję.
wiesz, że Cię kocham za to opowiadanie, prawda? <3 siedzę przed komputerem i ryczę, i to nie z powodu bolącego gardła czy gorączki!
♥
Dzięluję!!! Też Cię kocham ❤ - za te komentarze! Poza tym też ryczę czytając Twoje komentarze! O Boże! Jak Ty to potrafisz pięknie skomentować! O ile można powiedzieć o pięknym komentowaniu takiego... czegoś.
UsuńJa nie wiem, co mi się na mózg rzuca, gdy do akcji wkraczają Norwegowie. Albo gwałty Petera. Czy to jest normalne?! Nie.
Peter zakochujący się w Wellim to... ja nie wiem! Chyba naoglądałam się za dużo Andiego na "fejsbukach". A Freund kradnący przyjaciół - musi być!!!
Co do 15+... Przysięgam! Nie oglądałam żadnych grzesznych rzeczy w internetach!
Wracając jeszcze do Petera-kucharza: też chcę takiego! Robimy zrzutkę? ;)
Pozdrawiam ;*** ❤
Norwegowie mają coś w sobie, bo nie trafiłam jeszcze na opowiadanie, w którym graliby tych "normalnych". po prostu działają tak na wszystkich!
UsuńPeter taki biedny, wiecznie drugi przecież, a ty tutaj jakimiś gwałtami zarzucasz... wiesz ty co?:(
Freund jak to Freund, szwab jeden (nie mogę się powstrzymać, no nie mogę!) XD
tak taaak, skądś to 15+ Ci się musiało wziąć... :P
pewnie, że robimy zrzutkę na Prevca!!! jak byśmy się pospieszyły to zdążymy jeszcze do Japonii po niego XD
ps. jest pierwsza w nocy, tym razem to ja wypisuje jakieś głupoty (to wszystko wina tych pokręconych godzin w Sapporo! tak)
Ty mi tu nie zarzucaj grzesznych rzeczy!!! Ja mam ludzi od takich historii!
UsuńZarzucam gwałtami Petera!!! Mistrz! (O Boże! Co ja krzyczę w internetach o 3:45...) Jakoś tak wyszło, że mu życie urozmaicam. Jakiś gwałt tu, jakiś gwałt tam...
Do Wisły musimy uzbierać na tego Prevca! Pojedziemy do Wisły, wpakujemy go do bagażnika i będziemy z nim robiły, co tylko zechcemy!!! (patrz akapit wyżej - to też można ;3)
P.S. Nocny konkurs w Sapporo to po prostu mistrzowski popis komentarza Błachuta. Rozmyślania nad niepokojącym uśmiechem Laniška, rozmowy o tym, czy Peter jest senny, zastanowienia, co pił ten gościu... Powiem krótko: That's my boy!
P.S.2. Ten fanpejdż Maćka... To będzie u mnie gorący temat już wkrótce!!!
biedny Peter w tej Wiśle będzie XDDD
Usuńps. tak, ta wzmianka o uśmieszkach Laniska była... dziwna.
ps2. właśnie, co się wyrabia w tych internetach? :|
Dobra, będę się powtarzać. Ale ja cię po prostu UWIELBIAM. Mistrzostwo. Majstersztyk. I inne określenia. Nosz kurwa, odebrało mi mowę. Autentycznie. Co ty ze mną robisz...?
OdpowiedzUsuńTa impreza... przechodzi ludzkie pojęcia. Ile ja bym dała, żeby móc ich zobaczyć w takim stanie. Norwegowie wygrali cały rozdział. A, i Lanisek - Gesslerowa. O, jeszcze wrózbita Maciej! Ech, za dużo tego :/ Kamil też dał się w to wciągnąć? Naprawdę? I jeszcze zdradza Petera z Freundem (Boże, jak to zabrzmiało :x)? Toż to się w głowie nie mieści! Ale. Co może wiedzieć biedny Kamilek co siedzi w głowie jego niedoszłego przyjaciela? On chce dobrze, chce ich pogodzić. A Prevc takie cyrki odstawia.
A propos Prevca, kacyk? Peter! Zapamiętaj święte słowa mojego taty - pić, to trzeba umić! O, tyle w temacie.
Ja bardzo chętnie zapisałabym się na tą terapię razem z tobą. Nie pytaj :D Po prostu pisz, a kiedyś razem trafimy do szpitala chorych psychicznie.
Pozdrawiam i weny życzę! :))
Ach, dziękuję ;) mój ty prevcolocie!
UsuńI proszę mi tu nie odkurwiać z przesadzaniem, że jakiś majstersztyk czy cuś. Jak można tak nazwać coś, co piszę na trybie energooszczędnym - brak mózgu. W końcu... No kuźwa! Jak ja normalnie mogłabym wymyślić takie nowe ja Norwegom? (Moje seksiaki :3)
Racja! Pić, to trzeba umić! (Choć w słowniku tego opowiadania taki zwrot nie istnieje; albo idzie się po całości albo abstynencja.)
Dobra! Zapisy do szpitala psychiatrycznego - rozpoczęte! Teraz tylko trza wymyślić jak uniknąć izolatki, bo ze mną inaczej się nie da :')
Pozdrawiam :3 :***
OMG jak ja kocham to opowiadanie. Ja tutaj zawału ze śmiechu dostanę
OdpowiedzUsuń💜