środa, 3 lutego 2016

4. Jezioro szwabędzie

4 XII 2015, piątek

Dzień z życia w Norwegii, dzień pierwszy: wokoło piękna zima, drzewa lśnią od śniegu, który co jakiś czas spada z nieba, Skandynawskie klimaty – zima jak się patrzy. Wiatr też nienajgorszy, czyli warunki do skoków generalnie dobre. Przyjeżdżamy pod skocznię pełni optymizmu na wykurwisty trening i kwalifikacje, a tam co nas spotyka? A, kuźwa, skocznia. (To żem zabłysnął, nie powiem...) A, kuźwa, skocznia, która nie była dobrze przygotowana. Przypomnę: zima, Skandynawia, Puchar Świata rozgrywany zimą, a ich zaskoczył śnieg. Tak, dokładnie. Byli zaskoczeni, że w zimie spadł śnieg, w sensie więcej śniegu niż było wczoraj. A że sobie obsługa techniczna skoczni, czy jakieś inne cuś, przyjechali 10 minut przed porannym treningiem i to jeszcze w ilości 3.
Norwegia...
Co tu się dziwić, że ci Norwegowie tacy popieprzeni, skoro taki mają kraj. I zwykłe „Sorry, taki mamy klimat” tutaj nie pomoże na usprawiedliwianie się.
Jakby w Afryce na samym środku Sahary, czy to tam jest, spadł śnieg, to mogliby się dziwić, ale śnieg w Norwegii, niedaleko koła podbiegunowego bynajmniej nie powinien być w żadnym razie zaskoczeniem. To tak jakby we Włoszech zaskoczyło ich słońce albo w Polsce istnienie wódki! Niedorzeczne...
(Dobra, Peter, nie mądruj już, bo przynudzasz...)
Do rzeczy.
Wieczorem odwołano kwalifikacje i mieliśmy cały wieczór dla siebie. I co jest najlepszym sposobem na spędzenie wieczoru w kraju, gdzie słońce zimą świeci się tylko kilka godzin w ciągu dnia? Uprzedzę was: libacja alkoholowa nie jest prawidłową odpowiedzią. Kombinujta, kombinujta...
Tak! Oczywiście, że wyjście do teatru. Hotelowego teatru. Aż sam się dziwię, że wszyscy, dosłownie wszyscy, nawet Ojciec, Syn i Duch Święty, czyli Miran Tepeš, Jurij Tepeš i Walter Hofer! Ja poszedłem razem z moim bratkiem, Domenem i Laniškiem, który jak podsłuchał, gdzie idziemy, od razu się przyłączył, mówiąc coś o jakimś jeziorze łabędzi i, że dupa go swędzi.
Szliśmy w zwartym szyku, nie zwalniając ani na chwilę. Byłem ciekawy jaki spektakl tak wszystkich przyciąga, i kiedy weszliśmy do odpowiedniej sali i usiadłem na jednym z krzeseł blisko sceny, podniósłszy głowę ujrzałem JEGO! Stał za w jednym wejść na scenę, gadając z Freitagiem. Gdzieś z tyłu przemykały mi sylwetki Wanka, Leyhe, Krausa i Schustera.
Wykrzywiłem twarz, próbując namówić Anže i Domena, którzy osaczyli mnie z obu stron, aby stąd wyjść, zanim się zacznie, ale oni się uparli i nikt by ich nie ruszył. A że z ekscytacji ściskali moje ramiona, nie mogłem im się wyrwać. Głupie chu... dzieciaki. 
Tak, Peter. Nie klniemy już. Przeklinanie jest złe. Mówienie innych słów jest zajebiste. Osz kurwa jego Walterowa krótkofalówka i Mirana też mać! I całe moje kurewskie wysiłki poległy na tym jednym słowie. Nieeee...! Jak ja się z tego wyspowiadam?! (Tak, od czasu odwołania konkursów w Kuusamo, gdzie nie miałem szans być drugi stałem się wierzący i praktykujący. Dlatego nie chcę kląć, bo to głupio na spowiedzi będzie brzmieć.) A, chuj z tym. Już za późno...
W każdym bądź razie po kilku minutach na scenę wkroczył, o zgrozo, Wellinger, trzymając w tych swoich ogromnych łapskach zwitek jakichś kartek. Ubrany był w fioletową bluzę, fioletową czapkę, fioletowe buty, fioletowe spodnie i białe skarpetki. Wszędzie widniało wyszyte logo Milki. Sponsorzy, wszędzie sponsorzy... Czy bez nich Niemcy nie potrafią normalnie funkcjonować? Szedł ze spuszczoną głową, ale kiedy podniósł wzrok i ujrzał mnie, od razu stanął jak wryty, chyba zastanawiając się, czy iść dalej – centralnie naprzeciwko mnie. Po chwili wahania jednak ruszył przed siebie, ale stanął pod samą kurtyną.
1:0 dla Petera.
- Witam wszystkich przybyłych na niesamowity spektakl pod tytułem „Jezioro łabędzie”! – oznajmił Wellinger.
Chyba raczej „Jezioro szwabędzie”...
Będzie to piękna i wzruszająca opowieść o chłopaku, który zawsze zazdrościł ptakom tego, że potrafią latać. Chciał być tak jak one. Robił wszystko, aby móc kiedyś latać, ale los zawsze mu wszystko utrudniał. Nie będę więcej zdradzał. Dlatego zapraszam do oglądania – powiedział z pamięci dumnie, cały czas świdrując mnie wzrokiem. Przerażającym. Pokazującym wyższość.
1:1, kurwa.
- W roli głównej Severin Freund – dodał, śmiejąc się durnie. Ja wiedziałem, że ten śmiech został skierowany w moim kierunku.
Po chwili zszedł ze sceny, na którą wkroczył Freund w różowo-białym jednoczęściowym stroju z naszywką Manner. 
Sponsorów ciąg dalszy...
Po chwili do Severina dołączył Wank, który od stóp do głów ubrany był na biało. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy to nie prześcieradło, ale gdy odsłonił swoje skrzydła usiane piórami, wykluczyłem tą opcję. Wank nie zmarnowałby prześcieradła na jakieś durne piórka. Phi! Nie on – perfekcyjna pani domu. W każdym razie nią był. Teraz jest tylko głupim szwabem. Zbyt dużo powiązań z Freundem.
- Cóż za piękne stworzenie! – powiedział Freund, spoglądając na Wanka, który wachlował uparcie skrzydłami, krążąc po scenie. Piękne, akurat. Nos jak klamka od zakrystii, szyja jak u żyrafy. Czym tu się zachwycać? Nawet jeśli to tylko gra. – Chciałbym mieć tyle wdzięku i piękna co ty, łabędziu. – To żeś dopierdolił, Freund. – Ile bym da-ał – kontynuował, melodyjnie wymawiając słowo „dał” – aby móc kiedyś polecieć i razem z tobą zatańczyć wśród gwiazd, tuż pod nieboskłonem!
Ciekawe kto im ten scenariusz układał, bo to, co gadał Freund było... normalne i profesjonalne i... (THE END IS NEAR!!!) mądre.
- Ach, mój chłopcze, nie trać wiary. Kiedyś do nas dołączysz, wierzę w ciebie – odparł cichym, lekkim głosem Wank. Gadające ptaki. Aha. Już ogarniam. Chyba, że... Chyba, że to wcale nie ptak, tylko zjarany kumpel Freunda w tym przedstawieniu, który udaje ptaka, a równie zjarany Freund z nim gada zupełnie jak zdrowy normalny człowiek może gadać z ptakiem. Logiczne. – Niech twa nadzieja nie gaśnie. Nie pozwól na to, mój drogi.
- Ty... ty... ty mówisz? – jąkał się Severin, podchodząc do Wanka, który usiadł na ziemi. Wielkolud skinął głową, na co Freund o mało się nie wywrócił. – Ale jak?
No i zaczęła się gadka-szmatka o tym, że Wank jest jego mentorem, bla bla bla, że Freund, a raczej „Piter”, pisane Peter (czy to była jakaś aluzja?) został stworzony, by latać, bla bla bla, że Piter osiągnie wszystko, co tylko zechce, jeśli w siebie uwierzy, bla bla bla... 
Po jakimś czasie na scenę wkroczył Freitag ubrany w blond perukę i krótką, obcisłą czerwoną sukienkę z naszytym, suprise!, logiem sponsora! Wszedł dumnie, pogadał z Freundem, pokłócił się z nim... Grał chyba jego matkę. Leyhe, grający brata Pitera, przysłuchiwał się temu w kącie, a potem zaczął spiskować z Freundem.
Podczas spiskowania Pitera i Adolfa, zasnąłem.
(Hmm... Ciekawe czym się inspirowali wybierając imiona.)
Obudził mnie dopiero ryczący Lanišek. Była to ostatnia scena, w której Piter znalazł to, czego szukał, wypełniając wszystkie misje, i dzięki czemu mógł stać się ptakiem. Dokładniej: scena pożegnania Pitera z bratem i matką.
- Ale... Czy ty jesteś pewien swojej decyzji? – zapytała Frau Mittwoch, to jest Freitag, ze łzami w oczach. – Synu, czy ty naprawdę musisz nas opuszczać?
- Mamo... – powiedział Piter, ledwo hamując łzy.
- Nic nie mów. Kochanie, wiem, że ci na tym zależy, ale ty wcale nie musisz tego robić – starała się odrzucić ten pomysł synowi Frau Mittwoch.
- Ale to moje przeznaczenie. Nie mogę tego zaprzepaścić. Chcę się stać ptakiem, latać wolny, czuć wiatr we włosach...
- Możesz zostać skoczkiem narciarskim! – wykrzyknął nagle ktoś z publiczności. Wszyscy obrócili głowę w stronę tego kogoś. Był to rozbawiony do łez Velta, który szczerze nienawidził Freunda po Falun. Skradł mu aż dwa 2 złota! Niewybaczalne! Co z tego, że raz był trzeci, gdy Freund wygrał. Ten szwab mu wyperswadował, aby Rune słabo skakał, no a jak!
- Bracie, czekamy na ciebie – odparł Wank stojący przy sztucznym oknie razem z Wellingerem. – Czas się kończy.
Freund spojrzał na swoją rodzinę (tfu! Jaki Freund, Piter...) i rozpłakał się.
- Przepraszam, matko. Przepraszam, bracie. – Głos mu się łamał. Autentycznie. Wziął fiolkę jakiegoś fioletowego płynu i wypił go do dna, stając w ramie okna. – Kocham was – powiedział, odwracając się ostatni raz to tyłu. Potem zamknął oczy, rozwinął skrzydła i skoczył w dół, odlatując z Wankiem i Wellingerem.
- Nie! – krzyczała Frau Mittwoch. – Nie!!! – cały czas krzyczała, kiedy upadła na kolana na ziemię.
- On musiał – powiedział Adolf, odwracając się plecami do matki. – Zrozum to, matko. To było jego przeznaczenie. Zrozum to – powtórzył oschle.
Frau Mittwoch wstała, ocierając łzy, i przytulając syna, szepnęła:
- Może i masz rację, synku, ale ja zawsze będę za nim tęsknić, wypatrując go na niebie. Obiecaj, że ty mnie nigdy nie zostawisz.
Adolf milczał.
- Synku... – powtórzyła Frau Mittwoch. – Synku! – Potrząsnęła Adolfem.
Ciało Adolfa osunęło się powoli na ziemię.
- Synku! Co się stało?! Co ci jest?! O Boże, pogotowie! – krzyczała Frau Mittwoch, klęcząc przy ciele syna.
- Zrobiłem to... dla niego... dla ciebie... – wychrypiał Adolf. 
- Co?! Dlaczego?! Co jest?!
- Ktoś musiał ponieść ofiarę. Albo ty albo ja. Za bardzo Cię kocham, aby pozwolić Ci odejść – powiedział, po czym przestał dygotać i zamarł. Na zawsze.
Frau Mittwoch zaczęła płakać. Tak samo jak i cała publiczność z wyjątkiem mnie, Kuttina, Stocha (my jednak tacy podobni) i Fannemela (nie, jednak Fanniś jest moim bliźniakiem!).
Nie ogarniam ich. Wcale a wcale.
Spektakl skończył się po 22 i my, grzeczne skoczki poszliśmy spać. Tak bardzo spać, że musiałem pocieszać Domena i Anže, który zatrzymał u nas na noc, bo bał się nie wiem nawet czego. W końcu to mój kochany Anže. Drugi... Nie! Czekaj! Trzeci brat. Zapomniałem o tym beztalenciu – Cene.

°~°~°~°~°~°

No i jest rozdział! Krótki,bo krótki, ale jednak jest. I to się liczy!
Wyszła taka trochę telenowela z tym przedstawieniem, ale... Co to tam! Jest wykurwi... Dobra, nie! Postanowiłam, że od dzisiaj nie klnę.
Peterowych przygód ciąg dalszy, życie toczy się dalej, tym razem nie Norwegowie szaleją i zmieniają stan emocjonalny człowieka... Jaka ja nowa!
Pozdrawiam i... No, ten... Weny życzcie ;)



P.S. Szajba level Hajba do mnie powróciła! Chyba wpieprzę tu przez to Michiego, bo... No kocham go znowu jak cholera! (Srsly?! Kocham go ZNOWU?! Kocham go cały czas, tylko teraz bardziej.) Oceńcie ten pomysł.

7 komentarzy:

  1. przepraszam za wyrażenie, ale... kurwa mać! skąd ty bierzesz takie pomysły?!
    - wyję wraz z publicznością XD
    - sponsorzy everywhere
    - jezioro szwabędzie :')
    - Freitag w obcisłej czerwonej sukience(!!!) i do tego Mittwoch!
    - ADOLF, o nie
    - i Fanniś na koniec♥
    kocham twój zryty łeb<3 i nie przeklinaj tyle, koleżanko.
    ps. dawaj nam tu Michiego, kobieto!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz co?! Ja mam zryty łeb :'(
      E tam! I tak o tym wiedziałam, więc... No cóż. Muszę w końcu gdzieś wyrzucić tą swoją głupotę, aby gdzie indziej być normalną.
      Co do przekleństw: od dziś ustaliłam z moją BFF, że kiedy przeklnę, to ma mnie pieprznąć za to. To mnie oduczy :) Ale kto powiedział, że Petera też...
      Michi - już się robi! Tylko jak go tu wryć żeby nie zrobić z niego debila, a przy okazji żeby byłp śmiesznie? Jakoś się wymyśli :D
      Pozdrawiam i... O kuźwa! Jeszcze nie dziękowałam, no to ten... Dziękuję ❤

      Usuń
  2. Jak zawsze nie oszczędzasz mojego mózgu. Już mi się przegrzewa.
    No dobra, może ten nie był jakoś strasznie pojeb... (w dobrym tego słowa znaczeniu-o ile to słowo ma jakieś dobre znaczenie-w każdym razie, to nie miało obrazić). Ok, mieliśmy nie przeklinać!
    Jednak... jak zawsze świetnie i mam nadzieję, że moc (wena) będzie z tobą <3
    A co do Michiego to to jest naprawde ŚWIETNY pomysł <3 (I love him so much)
    I love your mini!!!
    Niech twoja chora wena cię nie opuszcza :-)

    Ala

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mind* znowu ten głupi słownik. Jak to wyłączyć!!!

      Usuń
    2. Dziękuję i niech moc także będzie z Tobą!!!
      Nie lubię oszczędzać mózgu, to prawda. Jadymy po całości! Niestety ten rozdział był w miarę normalny (mój słownik nie zna tego słowa), no ale... Tak mnie natchnęło coś: napisz normalny rozdział, tak. I wyszło coś takiego ;)
      Michi już szykuje się do akcji ;')
      Pozdrawiam ;***

      Usuń
  3. Wybacz, że tak późno, rozdział przeczytałam zaraz po jego opublikowaniu , z komentarzem tak łatwo już nie było :/
    Zacznę może od tyłu (od dupy strony :P): Taak! Chcemy Michiego! ^^ Szczerze, to nie wyobrażam go sobie w tej "śmietance", dlatego tym bardziej wyczekuję nowego rozdziału :D 
    Możesz mi dać namiary na dilera? Błagam...? :x
    Jezioro szwabędzie... Już po samym tytule wiedziałam, że to będzie wyjątkowy rozdział. Nie myliłam się <3
    Boże, Wank totalnie mnie rozjebał. Jak zaczął gadać że jest ptakiem tudzież mentorem Severina-Petera to już w ogóle zwijałam się z bólu xD
    O, znowu Pan Stoch! Serio go to nie śmieszyło? Ja to tam na zawał bym zeszła, ale to tak na marginesie :P
    Peter! Ty zrzędo pierdzielona! Ciesz się, że cię koledzy w ogóle wzięli do tego teatru! Inaczej byś w kółko i krzyżyk grał. Sam!
    Pozdrawiam i ślę całuski! :* :))
     xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze: śmiechłam !! Ty to umiesz napisać komentarz, przy którym ryję aż tak bardzo!
      Po drugie: dziękuję :D
      Po trzecie: przysięgam z ręką na sercu, że moim jedynym dilerem jest Vibovit :')
      Pan Stoch musi być! Przecież tu toczy się zacięta wojna o BFF! Tak samo jak i Wank-mentor. Życie jest trudne, trzeba mieć swoich Wanków.
      A na końcu chcę dodać, że przede wszystkim danke szyn (dojczne sobie! A co!) Pozdrawiam i Michi już się szykuje ;***

      Usuń