niedziela, 14 lutego 2016

5. Wydymany przez rzekę

5 XII 2015, sobota

Ja tutaj płaczę, zalewam się łzami prawdziwymi! Umieram! Kroplówkę, siostro! Potrzebuję kroplówki!!! Jeśli nie to taki zajebisty i seksowny facet jak ja nigdy w życiu i przeleci wszystkich tak jak w ostatnie walę tynki! Ja zdycham! Straciłem wszystko! Życie, radość, świat, nadzieję, rozum, miejsce w najlepszej dziesiątce, ale przede wszystkim utraciłem... MOJE DRUGIE MIEJSCE! Ono jest moje! Łapy precz, ty pieprzona rzeko! Jak rzeka mogła mnie przeskoczyć, no kurwa... Od kiedy Ganges skacze lepiej od takiego słodziaka, tap madyla, mistrza wśród mistrzów, posiadacza najlepszych na świecie drugich miejsc i w ogóle... Przecież ten cały Ganges płynie w Indiach i żeby zabić duszę Petera postanowił sobie przepłynąć przez Afganistan, Rosję, Finlandię (i inne, których nie wymieniłem, gdyż nie chcę przyćmiewać nikogo swą inteligencją) i wskoczyć sobie na moje miejsce w tym pieprzonym skocznym świecie! 
To wina Freunda. To on wysłał swoich ludzi i to oni zmienili bieg rzeki. Ja to wiem. Ja to czuję. Nie wiem, jak to zrobili, ale to już nie jest istotna rzecz.
Byłem tak smutny, pusty i zdruzgotany, że kiedy tylko wróciliśmy do hotelu, zamknąłem się w pokoju, płacząc w poduszkę, na której wcześniej wyszyłem piękny numerek 2. Był taki idealny. Prawie tak samo jak i ja!
Nie, Peter! Nie zapędzajmy się, kochaniuteńki. Ta 2 mnie zdradziła. Z rzeką. Może i jest dłuższa, podłużna i w ogóle... Ale to jest cholerna zdrada.
W każdym bądź razie, kiedy tak płakałem w poduszkę, ktoś zapukał do moich drzwi. Przestałem płakać żeby nie było, że taki ja – Peter mistrzunio i, kuźwa, mistrz we wszystkim – miałby płakać o zdradę. Przecież też mogę zdradzić tą dwójkę!
- Peter... – zaczął niepewnie ktoś za drzwiami.
- O chuj drzesz mordę, nieznany mi osobniku! – krzyknąłem na całe gardło. I kto tu drze ryja?!
- Peter, to ja – odpowiedział ten ktoś.
- Tak, wiem. A to, kuźwa, ja – mruknąłem, wstając z łóżka.
Kiedy przekręciłem zamek w drzwiach, coś zawiesiło się na mojej szyi. Jakieś małe coś. Ale wtedy mnie oświeciło, że to był... Zagadka: kto ma najdłuższego? No kto? Mówimy o locie, oczywiście. Ach, zboczuszki, nieładnie.
Wracając do pytania: no kto, kto, kto?
FANNEMEL!
Przytulił mnie z całej siły, mrucząc coś w moją koszulę.
- Co? – zapytałem, odpychając go lekko.
- Mój ty biedaku, który wypadł z dziesiątki, bo mu wiatr przeszkodził, bo król Walter się na mnie obraził, a że jesteśmy teraz kumplami, to i na tobie postanowił się zemścić i kazał Miranowi specjalnie puszczać nas w złych warunkach, bo ukradłem razem z Hilde krótkofalówkę Hofera, więc to przecież wołało o pomstę do nieba, a nam zrobiło się głupio o jakieś 2 sekundy za późno, bo Walter odkrył tę stratę właśnie 2 sekundy przed nami i zakazał pozwalać sędziom dawać ci takich not, abyś był na swoim kochanym drugim miejscu, bo teraz się na pewno załamałeś, a będziesz jeszcze bardziej załamany, kiedy dowiesz się, że mnie i Tomowi Hofer und freundlich pipole zaczęli robić sesje zdjęciowe, do których kazali nam przebrać się w różne rzeczy, a na mnie wypadło, że będę krasnoludkiem i mnie to zraniło, a Tomowi zepsuli idealny imidż, psując mu fryzurę i teraz oboje jesteśmy smutni, a i tobie udzielił się smutek! – Aha, kurwa. Wszystko zrozumiałem. Gdyby to jeszcze powiedział normalnie, powoli, po ludzku, a nie jak jakiś nakręcony samochodzik!!!
- Jeszcze nigdy nie słyszałem tak długiego zdania – odparłem tylko, tuląc Fannisia do swej niemalże matczynej piersi.
- Tak bardzo mi przykro, że pozwoliłem, aby na tobie tez się zemścili, że my jesteśmy aż tak powiązani i w ogóle – żalił się jeszcze szybciej. Potem też gadał, ale nakurwiał po norwesku, a ja w tym języki ani mru-mru.
Dlatego kiwałem głową, od czasu do czasu coś tam mówiąc.
Gdy się tak przyjacielsko żaliliśmy w progu mojego pokoju, przez korytarz przeszedł ŁON. Pan Kamil S. Mój były BFF. Patrzył się na mnie jak na jakiegoś cholernego kosmitę. Ale potem wyczułem pod tą miną smutek. Był smutny, bo jego już ignoruję, bo mam nowego kumpla. Widząc ten smutek, przycisnąłem mocniej Andersa, po czym powiedziałem mu jakiegoś suchara o dupkach z niemieckich skoczni czy coś w tym stylu. Oboje wybuchnęliśmy śmiechem, a Kamil pociągnął nosem i ze szklącymi oczętami usunął się z mojego pola widzenia.
Ja mam Andersa, ty masz dupka Freunda. Proste, nie? Tak sobie, w każdym razie powtarzałem. Ale czy ja już naprawdę postanowiłem przestać się przyjaźnić z Kamilem? Nie... byłem pewien. ILE RAZY MAM POWTARZAĆ, ŻE NIE MA SIĘ NAD CZYM ZASTANAWIAĆ, BO WTEDY ZMIĘKNĘ?! 
O Boże, Peter...
Po jakichś 10 minutach Fannemel nareszcie się ode mnie odczepił i zaproponował, abyśmy poszli do niego. Więc się zgodziłem, licząc, że ten przeklęty Stoch znowu zobaczy mnie z moim kumplem.
Zamknąłem drzwi na klucz i już byłem gotowy do drogi. Szliśmy może 2 minuty. Aż jakaś okropność natrafiła się na naszej drodze! O rzesz w mordę! Schody były po drodze! Normalnie Mount Everest się nam pojawił! To była najdłuższa wyprawa mojego życia! Zanim stanęliśmy na chociaż jednym stopniu, Fannemel skoczył do pokoju najbliżej schodów, i jak się okazało zza drzwi wychylił się Hilde i Sjøen, krzycząc radośnie przygoda!, i trzymając w ręce długą linę.
Naszą grupę otwierał Fannemel, ja i Hilde szliśmy w środku, a Sjøen, jęcząc okropnie, był zamykającym. Mówił coś tam, że boi się spadnięcia, że kawałek liny na końcu się urwie i seksowny Phillip zginie śmiercią tragiczną i przykryje go lawina.
A teraz pomódlmy się w intencji odzyskania mózgu przez Sjøena, bo to dobry chłopak i coś może z niego wyrosnąć.
Po kilku minutach w pocie czoła upadliśmy na podłogę i próbowaliśmy przywrócić sobie normalne tętno, ale zbyt późno dotarło do nas, że Phillip zginął. Podniosłem się niespokojnie i wyjrzałem a balustradę. Sjøen leżał na samym dole schodów, jęcząc, że zaraz umrze.
- Em... Tom? – zacząłem, patrząc na Hilde, który próbował się ochłodzić, przytulając się do okna.
- Tak? O tak, tak, tak, tak, tak... Ale mi dobrze i zimno... 
- Straciliśmy kogoś – powiedziałem, tłumiąc śmiech.
- Kogo? – Fannemel.
- No wiesz... – Ja.
- No nie wiem, kochany. Ojojojoo... Jak mi dobrze! – Hilde.
- Straciliśmy Phillipa.  Tak mi przykro.
Tom natychmiast oderwał się od szyby i ruszył na dół po schodach, ci ciekawe w szybkim tempie. Uklęknął obok ciała swego kolegi i sprawdził mu tętno.
- Żyje? – wyrwało mi się. Jaki ja durny byłem! Po co o to pytać? Przecież w zeszłą zimę Norwegowie skakali z dachu hotelu do śniegu i nic im się nie działo. A co ciekawe: lądowali z telemarkiem!
- Żyje? ŻYJE! – ryknął Tom. 
- Wróciłeś, kochanie – szepnął wzruszony Sjøen.
- Jak mógłbym cię zostawić?
Kiedyś ja i Kamil byliśmy tacy sami.
A teraz wybrał Freunda.
Na samo wspomnienie tego, jak z Kamilkiem potrafiliśmy się dogadywać, łezka zakręciła się w moim oku.
- Lepiej stąd chodźmy, bo teraz będą sobie wyznawać miłość – szepnął do mojego ucha Anders.
Obróciłem się na pięcie. Byłem wyższy o głowę od Fannemela, ale Kamil też był ode mnie niższy. I znowu przyłapałem się na myśleniu o Kamilu! Muszę się wyleczyć z tych wspomnień.
- Mhm – odpowiedziałem, niechcący odwracając głowę. I to, co zobaczyłem, zatkało mnie do reszty. Otóż Sjøen przyciskał jakąś osobę do ściany. Była strasznie Hilde-podobna, ale na szczęście Tom przypatrywał się temu z boku. A mi aż tętno podskoczyło. Gejoza się szerzy, ot co.
- Czy to jest Tom...? – zapytał Fannemel, patrząc szeroko otwartymi oczami na tę scenę. Wtedy dziewczyna oderwała się od Phillipa i Anders odetchnął.
Nudząc się niemiłosiernie, powiedziałem Fannisiowi, żebyśmy już poszli do jego pokoju. Skinął posłusznie głową i po kilkunastu sekundach byliśmy już w jego pokoju. W jego pokoju, który dzielił z... Forfangiem i Tande. O nie...
- Cześć Peter – powitał mnie Tande. – Jak życie, Peter? Jak się czujesz, Peter? – za każdym słowem podchodził coraz bliżej mnie. – Co cię do nas sprowadza, Peter? Jak podoba ci się Norwegia, Peter? Odpowiedz, Peter.
Przełknąłem ślinę, patrząc to na Daniela, który nachylał się przede mną z głową uniesioną wysoko do góry, to na Forfanga, który tylko wzruszył ramionami. Nie pozostało mi nic innego, tylko odpowiedzieć.
- Tak.
- Co: tak?
- Mhm.
- Co: mhm?
Johann westchnął i wstał z fotela.
- Jak widzisz, Peter żyje. A teraz idź dalej kolorować swoją kolorowankę – powiedział Forfang, patrząc na mnie przyjaźnie.
- Okeeeeeeeeeej... – westchnął Tande i wskoczył na fotel, kolorować.
- Co cię do nas sprowadza?
- Właściwie to Fannemel – wskazałem kciukiem do tyłu na Andersa.
Forfang spojrzał na mnie jak na idiotę.
- Ale tam nikogo nie ma. – Serce mi stanęło. Może mam delirkę po wczorajszym przedstawieniu? Możliwe. – Ale w sumie to i dobrze. Może obejrzymy razem jakiś film? – zapytał, prowadząc mnie na kanapę.
- Dobra – odparłem, rzucając się na miękką sofę.
- Muminki! – krzyknął Tande, pędząc w naszą stronę.
- Nie, Daniel. Już dość Muminków na dzisiaj – powiedział Johann.
- Ale ja...
Westchnąłem.
I wystarczyło, by Tande zmężniał.
- W takim razie „Szczęki”. – Taka zmiana! Nie pomyślałbym nigdy, że takie coś może mieć miejsce.
I w ten sposób obejrzeliśmy cały film, tuląc się do siebie w strasznych momentach. W połowie filmu wrócił Fannemel, tłumacząc się, że Walter wezwał go do skocznego sądu, ale do Hilde i jego dar do przekonywania wygrali rozprawę, a co za tym idzie, również Fannemel został zwycięzcą procesu.
Po filmie wróciłem do pokoju i poszedłem spać. Zastanawiałem się za to przez cały czas, gdzie mój brat. W końcu uznałem, że mam to w dupie i zasnąłem.

6 XII 2015, sobota

O kurwa! Ale jaja! Jakie ja błędy wczoraj popełniłem!
Po pierwsze: byłem dziś drugi i czułem się z tym do dupy. Nie było co narzekać na tą jedenastkę! Całkiem fajna była. A po drugim konkursie w Lillehammer czułem się, jakbym się nawalił. Tak porządnie. Umierać nie żyć.
Po drugie: Ganges dzisiaj wygrał. To znaczy, Gangnes. Jak się okazało, to jednak nie była rzeka, tylko taki Norweg. I znowu byłem gorszy od tej rzeki, znaczy Norwega. (Chyba nigdy tego nie ogarnę...)
Po trzecie: byłem skończonym idiotą, mając gdzieś zniknięcie mojego brata. Dzisiaj przed zawodami znaleziono go na hotelowym śmietniku. Krzyczał coś, że taki gruby pan z brodą porwał Laniška, który był razem z nim. Nikt nie wziął go na początku na poważnie, ale po krótkim czasie jego gwałtowań, wszyscy zaczęli dokładnie wysłuchiwać tej przykrej historii.
- Razem z Anže szliśmy sobie po prostu do sklepu i kupiliśmy sobie śmiej-żelki. Gdy wracaliśmy do hotelu jedliśmy je, aż w końcu się skończyły – mówił cały mokry od łez Domen. – I wtedy zrobiliśmy się smutni, kłócąc się o to, że mogliśmy kupić więcej. Oczywiście ja wygrałem kłótnię, ale Anže się na mnie obraził i poszedł w kierunku tego śmietnika. Po chwili dobiegł do mnie jego krzyk i natychmiast rzuciłem się w tamtą stronę. Och, Anže! Dlaczego mnie wtedy opuściłeś?! – lamentował.
- Do rzeczy – pospieszył go Jurij. Co za dupek! Nie się porządnie wypłakać dziecku!
- Kiedy podbiegłem do tego śmietnika, Anže już zniknął. Zobaczyłem tylko jakiegoś starego pana w czerwonym ubraniu. Miał taką śmieszną czapkę, długą siwą brodę i był gruby. A na dodatek... Miał worek, do którego pewnie wsadził mojego przyjaciela! – szlochał dalej. W jego oczach był strach. Szaleńczy. – Gdybym tylko się pospieszył na pewno Anže byłby ze mną!
Przewróciłem wymownie oczami, po czym spojrzałem na Kranjca, który zamiast wysłuchiwać użalań mojego brata, bezczelnie gapił się w telefon. Wtedy podniósł wzrok, włożył telefon do kieszeni i podszedł do Domena.
- O Jezu, o Jezu, o Jezu! Jak mi przykro! O Jezu, o Jezu, o Jezu! – Marny z niego aktor, ot co. Tym bardziej, że mówiąc do Domena, patrzył się na mnie. Przynajmniej tyle, że głaskał mojego kochanego braciszka po ramieniu, głowie, plecach, twarzy i wszędzie, gdzie tylko mógł, nie będąc uznanym za pedofila.
- Uratujcie go. Znajdźcie go, zanim ten dziad go zgwałci! – krzyknął Domen.
I w ten oto sposób zrobiliśmy casting na najlepszego aktora, który prowadziłby śledztwo o Mikołaju, który gwałci Laniška. Może i bym uwierzył w ten scenariusz z gwałtem, pod warunkiem, że role by się odwróciły.
W komisji castingowej byłem ja, Tepeš i Dezman. Reszta kadry, w składzie: Semenič  Kranjec, pocieszali Domena.
Pierwszy na salę wkroczył Takeuchi.
- Witamy na castingu na najlepszego aktora, który zagra śledczego. Proszę podać swoje dane, doświadczenie w takich sprawach i predyspozycje – zaczął czytać Jurij.
- Jaki casting? – oburzył się Taku. – Ja tu przysze-sze-dłem, bo myślałem, że to jakaś nowa sztuka walki. Na plakacie pisało casatingo! 
Kurwa, Dezman...
- Ups... Mój błąd. Przepraszam.
Takeuchi prychnął. 
- Słoweńcy...
Po chwili Japończyk wyszedł, a na salę wszedł ktoś nowy. Skryłem twarz za kartką z podstawową regułką, którą przedtem wygłosił Tepeš  zacząłem czytać:
- Witamy na castingu na najlepszego aktora, który zagra śledczego. Proszę podać swoje dane, doświadczenie w takich sprawach i predyspozycje.
- Andreas Wellinger, lat 20, najlepszy aktor w dojcz timie...
I wtedy upuściłem kartkę, a Wellinger ujrzał moją twarz. Spojrzał na mnie wystraszonymi oczami, po czym uciekł z Sali  krzykiem. Ładnie się zaczęło...
- Kurwa, coś ty mu zrobił?! – wrzasnął Jurij, gapiąc się na mnie jak na kosmitę.
Zbyłem go wzruszeniem ramion.
Po paru sekundach do sali wszedł Hayböck.
- Jest ktoś jeszcze? – zapytał Jurij.
- Nie...
- To świetnie się składa, bo masz tę rolę! – Tepeš, ty leniu!
Hayböck podskoczył radośnie, po czym podszedł do każdego z nas osobno i uściskał radośnie. Cały czas nam dziękował, że to dla niego ogromna szansa na wybicie się w przyszłości jako aktor i inne takie bla bla bla...

Godzinę później Michi zwołał komisję ds. ciężkich, przesłuchał każdego z naszego teamu, po czym ruszył w miejsce, gdzie znaleźliśmy rano Domena.
- A co, jeśli coś mu zrobił? – płakał mój brat.
- Głupota! Jak ktokolwiek mógłby tknąć coś takiego jak Lanišek? – odparł Hayböck, ale natychmiast pożałował tych słów. 
- Jak... Jak... Jak możesz, ty austriacka świnio?!
Oho! Mój braciszek chyba trochę podszlifował słownictwo...
- Ja nie chciałem! To przypadkiem! Zbyt dużo osłuchałem się Schlierenzauera! – wydusił Michael na swoją obronę.
- Że-e co-ooo?
I w ten sposób zaczęła się długa kłótnia, aż nagle jakiś dziad w czerwonym stroju wyskoczył przed nami.
- O nie! To on zjadł Laniška! Albo jeszcze gorzej! Może przyszedł tu, aby powiedzieć nam, że chce go zgwałcić! – wrzasnął Domen. – Uciekajmy!!!
- Nie! Domen! Nie uciekaj, to ja!
- Anže?
Stary dziad skinął głową.
- Chciałem wam zrobić niespodziankę przebierając się za Mikołaja. Chciałem, aby mikołajki przebiegły nam miło. W worku mam prezenty dla was wszystkich. Schowałem worek do śmietnika, dlatego musiałem wymyślić powód do wczorajszej kłótni – tłumaczył. – Przepraszam, Domen.
I w ten oto sposób pogodzili się, a ja i Hayböck poszliśmy na piwo.

°~°~°~°~°~°

Powracam do Was z kolejną dawką odmóżdżacza. Tym razem trochę... Dobra, nie ważne. Nie można powiedzieć że trochę mniej głupie, bo to kłamstwo.
Jedno jest pewne: jestem okrutna, że robię to Kamilowi.
Norwegowie powracają.
Jest Michi.
Mało Laniška ( o nie! To niemożliwe! Czemu to zrobiłam?!).
Temat drugiego miejsca ( R.I.P [*] ) to temat rzeka, rzeka Ganges, ale niestety, jak sami wiecie, niegługo skończy się rozpacz Petera w tym opowiadaniu...
Pozdrawiam ;***
P.S. Z okazji walę-tynek (specjalnie tak napisałam!), życzę Wam, aby Peter przeleciał dziś wszystkich, w tym także i Was.
Nawet jeżeli czytacie to po walę-tynkach, to nic. I tak Wam tego życzę ;)

12 komentarzy:

  1. No i Peter nas przeleciał!😀 hihihihi

    No a opowiadanie...co ja mogę powiedzieć... cudowne jak zawsze! Ten dzień nie mógł być lepszy ☺
    Buziaki;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ❤
      Tak, Peter zawsze wszystkich przeleci, choćby nie wiem co :'D
      Pozdrawiam :***

      Usuń
  2. Opowiadanie jest świetne P.S Peter zawsze wszystkich przeleci

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy z tobą jest na pewno wszystko OK?? Boże gdzie ty to mieścisz?? Te pomysły.
    Dobra, a co do rozdziału to jak zawsze jest świetny. Twoja historia Pemila (Peter-Kamil) staje się powoli telenowelą. I za to już Cię za to kocham. ❤ Ten początek i w ogóle cały pierwszy dzień z życia Petera był taki, że musiałam go przeczytać dwa razy żeby go zrozumieć (ale jest dobrze). ☺☺
    Niech twoja szalona wena Cię nie opuszcza.
    Pozdrawiam. Całuję.
    Ala

    P.S. Michael ❤❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :3
      W głowie posiadam specjalną półkę o nazwie "cholera wie co" i tam przechiwuję wszyyystkie te głupoty, które poniekąd wynikają z moich heheszków :D
      Telenowela to był poprzedni rozdział! To dopiero wstęp do słodkiej historii (nie)miłosnej!
      Co do tego opowiadania możesz mieć pewność, że wena mnie nie opuści ;)
      Pozdrawiam ;***

      Usuń
  4. O Matko i Córko, jakie to piękne :') Popłakuniałam się. Ja cię kocham i jak skończysz to opowiadanie to się chyba powieszę </3
    Wiesz co Peter? Też na początku myliłam Gangstera z tą taką długa rzeką w Indiach. Ale kiedy przychodziłam na geografię, to myliłam Ganges z Kennym, także no... Nie mam więcej pytań :))))))
    Tande to coś przedawkował? O.o A nie sorry, to Norweg, zapomniałam...
    Kamilek! Ty zdrajco! Śmigaj mi ale to już przepraszać Petera za swoje karygodne zachowanie! Rzuć Sevcia w cholerę, nie po to powstał Proch, żeby teraz pozbawić go najważniejszej końcówki! (bo Fannec lub Premel nie brzmi już tak ładnie :/)
    Serio Demon, tfu! Domen nie zauważył różnicy między Św. Mikołajem a zjaranym Anze? :P I w ogóle ten casting to jakiś absurd, najpierw Taku Takie Uszy, potem Wellinga, a na końcu Michi... Zwijam się że śmiechu w chińskie S za każdym razem, kiedy o tym pomyśle xD
    Kłaniam się nisko!
    Pozdrawiam i weny życzę.! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na wstępie: niech Demon będzie z Tobą i wynagrodzi Ci w dzieciach!
      O kurwa, sram :'D (ze śmiechu oczywiście)
      Tande - typowy Norweg (na szczęście tylko w tym opowiadaniu statystyczny Norweg może zostać pomylony z jakimś narkomanem. Z Czech. Na przykład)
      Proch... Nie pomyśłam o tym. A poza tym: EJ! To nie była para! Tylko zwyczajni BFF, którzy nie mogli bez siebie żyć, ubierając takie same stringi... Czekaj, o czym ja pisałam? Nieważne...
      Domen to Domen, on by nawet Finlandię pomilił z Rosją (tą Finlandię; ten rozweselacz).
      Casting był piękny przecież ❤, a Takie Uszy skradł moje serce w Twoim wykonaniu.
      Pozdrawiam ;***

      Usuń
  5. świetny bardzo polubiła to opowiadanie czekam na koleje świetne rozdziały

    OdpowiedzUsuń
  6. po nadrobieniu kilkunastu rozdziałów na innych blogach musiałam zajrzeć i tu! w tamtych opowiadaniach było dość smutno, ale wiedziałam, że po przeczytaniu kolejnych rozterek Petera humor mi się poprawi. i co? nie zawiodłam się! (jak zawsze zresztą)
    ten Ganges ma coś w sobie... ni to rzeka ni to człowiek. kto go tam wie :O
    o taaaak! niech Kamil trochę pocierpi. mógł stać wiernie przy boku Prevca, a nie lecieć od razu do Freunda kiedy tylko nadarzyła się ku temu stosowna okazja. a phi!
    Pero i Fannis, o mój Jezu, czy może być jeszcze lepiej? <3
    biedny Domenik, chociaż za Laniskiem nie przepadam to szkoda mi młodego Prevca. na całe szczęście wszystko skończyło się happy-endem!
    ps. załatwisz mi takiego przytulaśnego Fannisa na wyłączność? proszę, proooszę!
    ps2. wiem, że jest już kolejny, ale wrócę tutaj, aby przeczytać szósteczkę jak ponownie będę miała gorszy humor. wtedy jakoś podwójnie dobrze mi się czyta :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Gang(n)es - rzeka, która podbija ludzkie serducha!
      Czemu wszyscy się uwzięli na biednego Kamila? Co prawda, to moja wina, ale liczyłam podświadomie na jakąś grupę wsparcia psychicznego dla Kamisia.
      Jak można nie lubić Zjaraniszka?! *robi fochniętą minę*
      P.S. Niestety nie posiadłam jeszcze zdolności klonowania przytulaśnych Fannemelków. A szkoda, bo sama bym skorzystała :D
      Pozdrawiam ;***

      Usuń